Kochani!
Rozdział jest już w połowie napisany! Jadę jednak do babci więc, a tam nie mam netu, żeby wstawić więc nie pojawi się wcześniej jak za tydzień :(
Na pocieszenie macie tutaj one shot o Thalii, który kiedyś napisałam :) Liczę na waszą opinię o nim, mam nadzieję, że się podoba ;)
Jest on napisany z perspektywy Luke'a
- Mamy mało czasu! - krzyczy Thalia.
Jakbym nie wiedział!
- Luke – słyszę sapiący głos
Annabeth – Zatrzymajmy się proszę...
Nie przerywając biegu przekręcam
głowę spoglądając za siebie. Ośmioletnia blondynka biegnie za
mną potykając się o wystające korzenie. Annabeth w ciągu tych
miesięcy wędrówki, która była wieczną ucieczką zahartowała
się, ale na takim dystansie nawet ja już powoli wymiękam. Chwytam
ją za rękę.
- Chodź, damy radę – próbuję ją
zmobilizować do dalszego biegu i jednocześnie pospieszyć. Odgłosy
ryków i krzyków naszych prześladowców stają się coraz
głośniejsze. Zbliżają. Jedynie ciemny las u stóp wzgórza
sprawia, że nadal nie widzę goniących na
potworów.
- Musisz dać radę, do obozu już
nie daleko – mówię szybko do Annabeth – Tam wreszcie będziemy
bezpieczni! Już nigdy nie będziesz musiała tak szybko biec!
- Ale pomożesz mi? - szepcze przez
łzy dziewczynka.
- Jasne, biegniemy razem – ruszamy
dalej w ostatniej chwili. Widzę jak pierwszy potworny ogar wyciąga
łeb z gęstwiny. Próbuję skupić się na dogonieniu Thalii i
Grovera. Bieg pod górkę jest naprawdę wykańczający. Czuję ból
przeszywający moje nogi. Ze zmęczenia. Jestem już w połowie
drogi...Ręka Annabeth zaciska się gwałtownie na mojej jeszcze z
większą siłą niż wcześniej ciągnąc mnie do tyłu. Noc
przerywa jej krzyk. Odwracam się. To ogromny ogar chwycił nogę
dziewczynki w zęby i próbuje mi ją wyrwać. Ściskam mocno jej
rękę starając się uwolnić ją od stwora. Na próżno, mała
dłoń wyślizguje mi się powoli. Reszta potworów jest coraz
bliżej. Nie dam rady im wszystkim. Wiem, że zginę. Zginę a wraz
ze mną mała Annabeth! Już tracę nadzieję, już wiem, że
przegram...
Ciach! Coś ze świstem przecina
powietrze, a głowa piekielnego ogara odlatuje od reszty ciała i
toczy się po ziemi. Noga Annabeth choć cała zakrwawiona jest
uratowana i uwolniona.
- Uciekajcie! - Thalia staje pomiędzy
nami a chmarą nadciągających potworów. To właśnie ona przed
chwilą pozbawiła swoim mieczem piekielnego ogara głowy. Stoi na
lekko ugiętych nogach, w ręce ma egidę. Jest gotowa do walki.
- Ale Thalia... - próbuję
protestować, ale ona przerywa mi w pół zdania: - Bez żadnych
ale, Luke. Odprowadź młodą do obozu, dołączę do was.
- Obiecujesz?
Córka Zeusa waha się przez sekundę,
ale i tak odpowiada po chwili: - Obiecuję.
Chwytam Annabeth za rękę. Znów
biegniemy, właściwie kuśtykając. Ona z powodu stanu swojej nogi,
a ja...sam nie wiem dlaczego. „Biegnij, nie martw się o nią. Da
sobie radę. Wrócisz jej pomóc jak tylko odprowadzisz Annabeth”
- pocieszam się w myślach.
- Thalia wytrzymaj – mamroczę do
siebie pod nosem. Z oddali moich uszu dociera huk błyskawic i
bojowe okrzyki Thalii. Docieramy do obozu, Przekazuję Annabeth
Groverowi.
Patrzę na miejsce, w którym
zostawiłem Thalię. Córka Zeusa żyje, a przed nią stoi już
tylko jeden potwór. Mam ochotę skakać ze szczęścia i wtedy
zauważam, że coś jest nie tak. Z daleka widzę moją koleżankę,
ledwie trzymającą się na nogach. W takim stanie nie da rady!
Biegnę ile w sił nogach. Wampirza kobieta, która przed nią stoi
szykuje się do skoku...
- Nie! - krzyczę, gdy monstrum rzuca
się na Thalię. Buh! Potwór rozpływa się w żółty pył. Dała
sobie radę! Dobiegam do mojej przyjaciółki, mam ochotę ją
uściskać ze szczęścia chociaż zazwyczaj oboje nie lubimy takich
łzawych scen.
Zauważam coś czego nie powinno być.
Mianowicie zdziwienie na jej twarzy i oczy utkwiony w brzuchu. Od
razu opuszczam wzrok w tamtą stronę. W ciele Thalii sterczy jeden
ze szponów potwora, a czarną koszulkę szybko pokrywa
powiększająca się czerwona plama. Córka Zeusa w tym samym
momencie osuwa się na kolana. Łapię ją i przytulam mocno do
piersi. Drży na całym ciele. A może to ja dygoczę.
- Thalia, ej słuchaj nie zostawiaj
mnie...obiecałaś przecież – w moim głosie słyszę rozpacz.
- Luke – mówi cicho, a jej
niesamowite błękitne oczy są utkwione w czarnym, gwieździstym
niebie nad nami.
- Tak? - po moich policzkach płyną
łzy.
- Lubię gwiazdy, są piękne –
uśmiecha się – Będą dla was świecić. Dla ciebie i Annabeth.
- Nie mów tak jakbyś miała umrzeć,
nie mów. Jest przecież ambrozja i nektar...
Prychnęła lekko, tak w stylu tej
ostrej i przywódczej Thalii jaką znałem: - Nie oszukujmy się...
- zamyka usta. Nie ma już siły mówić. Wpatruje się po prostu w
niebo. Uśmiecha się lekko, ale na jej twarzy jest również
strach. Nawet najodważniejsi boją się nieznanego. Klatka
piersiowa umierającej dziewczyny porusza się ledwie zauważalnie,
a ona sama oddycha coraz bardziej płytko. Powieki powoli
opadają...Wydaję z siebie coś na podobieństwo skowytu dzikiego i
rannego zwierzęcia. Wszystko we mnie jest pełne rozpaczy.
- Nie możesz pozwolić jej umrzeć?
Słyszysz Zeusie? Chcesz pozwolić by twoja córka zginęła? Co z
ciebie za ojciec, słyszysz do cholery? - wrzeszczę ile sił w
płucach – Ona nie może umrzeć!
„Ona nie umiera – rozbrzmiewa
potężny bas w mojej głowie – Thalia tylko zasypia”.
Opuszczam głowę i nieruchomieje.
Skóra Thalii jakby od środka zaczyna promieniować złotym
blaskiem. Jakby w środku miała ogień, a teraz nagle powoli się z
niej ulatniał. Jasność powiększa się z każdą chwilą. Nie
wiem czy to przeczucie czy bardziej rozsądek każe mi ją ułożyć
na ziemi i odsunąć się na bezpieczną odległość. Czekam na
dalszy rozwój wydarzeń. Wtem moich uszu zaczyna dobiegać anielska
i delikatna pieśń. Muzyka jest przepiękna choć dość
melancholijna i smutna. Nie znam języka po którym jest śpiewana,
ale wiem, że opowiada o nowym życiu i potędze rosnących drzew.
Thalia staje się jedną wielką kulą
światła zbyt jasną by patrzeć więc zasłaniam sobie oczy. Nagle
jasność ustaje i w tym samym momencie piosenka również się
kończy. Odsłaniam oczy. Wydaje mi się, że śnie. Na miejscu,
gdzie jeszcze przed chwilą leżała moja konająca przyjaciółka
stoi niewysoka sosna. Jest wzrostu Thalii. Patrzę na szczyt
wzgórza. W załzawionych oczach Grovera i Annabeth jest taki sam
szok jak w moich. Podchodzę powoli do drzewa jakbym się go bał,
jakby mogło mi zrobić krzywdę. Waham się przez chwilę, ale
koniec końców kładę rękę na chropowatej korze. Gdy zamykam
oczy i wsłuchuję się uważnie wydaje mi się, że gdzieś
wewnątrz sosny bije serce. Odzywam się cichutko głosem małego
dziecka, które się zgubiło:
- Thalia...?
fajne fajne,szkoda, ż takie krótkie. ale nadal z niecierpliwością czekam na nowy rozdział :*
OdpowiedzUsuńJak to? jeszcze tydzień będę czekać? Nie teraz to chyba 5 dni... Nie wiem jestę chómanistom ;P A tak w ogóle to one shot wspaniały. Na początku nie mogłam się połapać czyja to narracja, ale potem się ogarnęłam. To i tak szybko jak na mnie. Okej więc pooozdro i wesołego odpoczynku u babci. XD
OdpowiedzUsuńE.
Czas teraźniejszy zdecydowanie ci służy!
OdpowiedzUsuńŚwietny szocik <3
Pozdrawiam!
~ Julie