Translate

sobota, 17 stycznia 2015

Info + one shot

Kochani!
 Rozdział jest już w połowie napisany! Jadę jednak do babci więc, a tam nie mam netu, żeby wstawić więc nie pojawi się wcześniej jak za tydzień :(
Na pocieszenie macie tutaj one shot o Thalii, który kiedyś napisałam :) Liczę na waszą opinię o nim, mam nadzieję, że się podoba ;)
 Jest on napisany z perspektywy Luke'a
    - Mamy mało czasu! - krzyczy Thalia. Jakbym nie wiedział!
    - Luke – słyszę sapiący głos Annabeth – Zatrzymajmy się proszę...
    Nie przerywając biegu przekręcam głowę spoglądając za siebie. Ośmioletnia blondynka biegnie za mną potykając się o wystające korzenie. Annabeth w ciągu tych miesięcy wędrówki, która była wieczną ucieczką zahartowała się, ale na takim dystansie nawet ja już powoli wymiękam. Chwytam ją za rękę.
    - Chodź, damy radę – próbuję ją zmobilizować do dalszego biegu i jednocześnie pospieszyć. Odgłosy ryków i krzyków naszych prześladowców stają się coraz głośniejsze. Zbliżają. Jedynie ciemny las u stóp wzgórza sprawia, że nadal nie widzę goniących na
    potworów.
    - Musisz dać radę, do obozu już nie daleko – mówię szybko do Annabeth – Tam wreszcie będziemy bezpieczni! Już nigdy nie będziesz musiała tak szybko biec!
    - Ale pomożesz mi? - szepcze przez łzy dziewczynka.
    - Jasne, biegniemy razem – ruszamy dalej w ostatniej chwili. Widzę jak pierwszy potworny ogar wyciąga łeb z gęstwiny. Próbuję skupić się na dogonieniu Thalii i Grovera. Bieg pod górkę jest naprawdę wykańczający. Czuję ból przeszywający moje nogi. Ze zmęczenia. Jestem już w połowie drogi...Ręka Annabeth zaciska się gwałtownie na mojej jeszcze z większą siłą niż wcześniej ciągnąc mnie do tyłu. Noc przerywa jej krzyk. Odwracam się. To ogromny ogar chwycił nogę dziewczynki w zęby i próbuje mi ją wyrwać. Ściskam mocno jej rękę starając się uwolnić ją od stwora. Na próżno, mała dłoń wyślizguje mi się powoli. Reszta potworów jest coraz bliżej. Nie dam rady im wszystkim. Wiem, że zginę. Zginę a wraz ze mną mała Annabeth! Już tracę nadzieję, już wiem, że przegram...
    Ciach! Coś ze świstem przecina powietrze, a głowa piekielnego ogara odlatuje od reszty ciała i toczy się po ziemi. Noga Annabeth choć cała zakrwawiona jest uratowana i uwolniona.
    - Uciekajcie! - Thalia staje pomiędzy nami a chmarą nadciągających potworów. To właśnie ona przed chwilą pozbawiła swoim mieczem piekielnego ogara głowy. Stoi na lekko ugiętych nogach, w ręce ma egidę. Jest gotowa do walki.
    - Ale Thalia... - próbuję protestować, ale ona przerywa mi w pół zdania: - Bez żadnych ale, Luke. Odprowadź młodą do obozu, dołączę do was.
    - Obiecujesz?
    Córka Zeusa waha się przez sekundę, ale i tak odpowiada po chwili: - Obiecuję.
    Chwytam Annabeth za rękę. Znów biegniemy, właściwie kuśtykając. Ona z powodu stanu swojej nogi, a ja...sam nie wiem dlaczego. „Biegnij, nie martw się o nią. Da sobie radę. Wrócisz jej pomóc jak tylko odprowadzisz Annabeth” - pocieszam się w myślach.
    - Thalia wytrzymaj – mamroczę do siebie pod nosem. Z oddali moich uszu dociera huk błyskawic i bojowe okrzyki Thalii. Docieramy do obozu, Przekazuję Annabeth Groverowi.
    Patrzę na miejsce, w którym zostawiłem Thalię. Córka Zeusa żyje, a przed nią stoi już tylko jeden potwór. Mam ochotę skakać ze szczęścia i wtedy zauważam, że coś jest nie tak. Z daleka widzę moją koleżankę, ledwie trzymającą się na nogach. W takim stanie nie da rady! Biegnę ile w sił nogach. Wampirza kobieta, która przed nią stoi szykuje się do skoku...
    - Nie! - krzyczę, gdy monstrum rzuca się na Thalię. Buh! Potwór rozpływa się w żółty pył. Dała sobie radę! Dobiegam do mojej przyjaciółki, mam ochotę ją uściskać ze szczęścia chociaż zazwyczaj oboje nie lubimy takich łzawych scen.
    Zauważam coś czego nie powinno być. Mianowicie zdziwienie na jej twarzy i oczy utkwiony w brzuchu. Od razu opuszczam wzrok w tamtą stronę. W ciele Thalii sterczy jeden ze szponów potwora, a czarną koszulkę szybko pokrywa powiększająca się czerwona plama. Córka Zeusa w tym samym momencie osuwa się na kolana. Łapię ją i przytulam mocno do piersi. Drży na całym ciele. A może to ja dygoczę.
    - Thalia, ej słuchaj nie zostawiaj mnie...obiecałaś przecież – w moim głosie słyszę rozpacz.
    - Luke – mówi cicho, a jej niesamowite błękitne oczy są utkwione w czarnym, gwieździstym niebie nad nami.
    - Tak? - po moich policzkach płyną łzy.
    - Lubię gwiazdy, są piękne – uśmiecha się – Będą dla was świecić. Dla ciebie i Annabeth.
    - Nie mów tak jakbyś miała umrzeć, nie mów. Jest przecież ambrozja i nektar...
    Prychnęła lekko, tak w stylu tej ostrej i przywódczej Thalii jaką znałem: - Nie oszukujmy się... - zamyka usta. Nie ma już siły mówić. Wpatruje się po prostu w niebo. Uśmiecha się lekko, ale na jej twarzy jest również strach. Nawet najodważniejsi boją się nieznanego. Klatka piersiowa umierającej dziewczyny porusza się ledwie zauważalnie, a ona sama oddycha coraz bardziej płytko. Powieki powoli opadają...Wydaję z siebie coś na podobieństwo skowytu dzikiego i rannego zwierzęcia. Wszystko we mnie jest pełne rozpaczy.
    - Nie możesz pozwolić jej umrzeć? Słyszysz Zeusie? Chcesz pozwolić by twoja córka zginęła? Co z ciebie za ojciec, słyszysz do cholery? - wrzeszczę ile sił w płucach – Ona nie może umrzeć!
    „Ona nie umiera – rozbrzmiewa potężny bas w mojej głowie – Thalia tylko zasypia”.
    Opuszczam głowę i nieruchomieje. Skóra Thalii jakby od środka zaczyna promieniować złotym blaskiem. Jakby w środku miała ogień, a teraz nagle powoli się z niej ulatniał. Jasność powiększa się z każdą chwilą. Nie wiem czy to przeczucie czy bardziej rozsądek każe mi ją ułożyć na ziemi i odsunąć się na bezpieczną odległość. Czekam na dalszy rozwój wydarzeń. Wtem moich uszu zaczyna dobiegać anielska i delikatna pieśń. Muzyka jest przepiękna choć dość melancholijna i smutna. Nie znam języka po którym jest śpiewana, ale wiem, że opowiada o nowym życiu i potędze rosnących drzew.
    Thalia staje się jedną wielką kulą światła zbyt jasną by patrzeć więc zasłaniam sobie oczy. Nagle jasność ustaje i w tym samym momencie piosenka również się kończy. Odsłaniam oczy. Wydaje mi się, że śnie. Na miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżała moja konająca przyjaciółka stoi niewysoka sosna. Jest wzrostu Thalii. Patrzę na szczyt wzgórza. W załzawionych oczach Grovera i Annabeth jest taki sam szok jak w moich. Podchodzę powoli do drzewa jakbym się go bał, jakby mogło mi zrobić krzywdę. Waham się przez chwilę, ale koniec końców kładę rękę na chropowatej korze. Gdy zamykam oczy i wsłuchuję się uważnie wydaje mi się, że gdzieś wewnątrz sosny bije serce. Odzywam się cichutko głosem małego dziecka, które się zgubiło:
    - Thalia...?

3 komentarze:

  1. fajne fajne,szkoda, ż takie krótkie. ale nadal z niecierpliwością czekam na nowy rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to? jeszcze tydzień będę czekać? Nie teraz to chyba 5 dni... Nie wiem jestę chómanistom ;P A tak w ogóle to one shot wspaniały. Na początku nie mogłam się połapać czyja to narracja, ale potem się ogarnęłam. To i tak szybko jak na mnie. Okej więc pooozdro i wesołego odpoczynku u babci. XD
    E.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czas teraźniejszy zdecydowanie ci służy!
    Świetny szocik <3
    Pozdrawiam!
    ~ Julie

    OdpowiedzUsuń

Liczę na szczerą opinię. Miłego komentowania:-)