Wpatrywałam się tępo w karteczkę. Rozumiałam jej trreść, ale jednocześnie nie byłam w stanie tego przetrawić. Było to nic innego jak liścik od Afrodyty, bogini miłości i piękna. Matka najpierw się mną nie interesuje przez siedem miesięcy( co akurat mi nie przeszkadza, moja rodzicielka to stu procentowa kobieta w stylu " Barbie"), a potem nagle przysyła mi karteczkę. To nie wróżyło nic dobrego. Zwłaszcza , że do wiadomości od Afrodyty dołączony był prezent. Zgadnijcie co to było...? Tak, biżuteria(, a cóż innego). Obróciłam w palcach jeszcze raz srebną obrączkę. Nic nie zwykłego, ot zwykły pierścionek. Wzdychając ciężko jeszcze raz prześledziłam uważnie wzrokiem tekst napisany kaligrafią na papeteri w gołębice.
" Lissa! Złociutka moja, naprawdę ślicznutka się zrobiłaś( prawda, że ma się ochotę żygnąć od tylu zdrobnień?)Nie myśliłaś o piercingu? Niewielki kolczyk w nosie naprawdę by ci pasował(ta - pomyślałam sarkastycznie - prędzej w dupie, krzyk mody!") Córuś zauważam ze smutkiem, że z trudem rozrużniasz uczucia, które w sobie nosisz. Ten pierścień ci pomoże.
brąz - rozdrażnienie, irytacja
błękit - spokój, poczucie bezpieczeństwa
czerwień - wściekłość
czerń - rozpacz
zieleń - nadzieja
żółć - radość
róż - miłość
fiolet - niepokój
pomarańczowe - eeee...nie wiem szczerze mówiąc, pomarańcz nigdy się nie ukazał
Im kolor ciemniejszy bądź intensywniejszy tym dane uczucie silniejsze
Całuski, mama"
Nasunęłam niepewnie srebrny krążek na mój opalony palec. Jego barwa zmieniła się. Pierścionek stał się jasno fioletowy. Mój niepokój zrodzony przez ów przedmiot był irracjonalny. To prezent od mamy, przeceiż nie powinnien we mnie budzić takich uczuć. Ale z drugiej strony moja była świrniętą boską boginią przez, którą między innymi wybuchła wojna trojańska. Przęłknęłam głośno ślinę.
- Co się stało, Ssali?- zaciekawiła się Sadie odrywając wzroku od jezdni, aby na mnie spojrzeć. Moja najlepsza przyjaciółka skończyła szesnaście lat w marcu więc miała już prawko ( zdawała u Besa,a on przepuszczał tylko największych drogowych masochistów, cóż nic dziwnego, że Sadie zdała egzamin śpiewająco) to właśnie ona wiozła nas do obozu herosów. Lena potrzebowała naszej pomocy, powiedziała mi tylko tyle. Resztę faktów miała mi zdradzić dopiero na miejscu.
- Nic - odpowiedziałam z lekkim opóźnieniem przez co rzuciła mi przeciągłe, zaniepokojone spojrzenie. Ponownie tego dnia wydałam z siebie ciężkie wzdychnięcie.
- Prezent od mamusi - wyjaśniłam to z tak zbolałą miną, że parsknęła śmiechem kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Daj, zobaczę co cię tak zalamało psychcznie - oderwała obie dłonie od kierownicy sięgając po liścik leżący na moich kolanach.
- Trzymaj ręce na kierownicy! - wrzasnęłam.
- Spokojna głowa, Bes przeszkolił mnie w kierowaniu łokciem - wskazała na zgięcie w swojej kończynie. Tylko i wyłącznie nim opierała się na kierownicy.
- Tego właśnie wszyscy się obawiamy - wtrącił się Carter, który zajmował miejsce obok Toma na tylnym siedzeniu. Sadie zmroziła go spojrzeniem, ale postawiła dłonie na kierownicy.
- Zadowoleni?! - warknęła naburmuszona.
- Diesa, nie gniewaj się. Jeszcze nie raz spróbujesz nas zabić na drodze - trzeba wam wiedzieć, że z Sadie żartujemy sobie zamieniając podczas zwracania się do siebie sylaby w swoich imionach. Więc ona mówi do mnie Ssali, a ja do niej Diesa. Moje słowa chyba ją udobruchały. Nie wiem czy ta część z przeprosinami czy ta, że jeszcze będzie miała okazję spowodować nie jeden wypadek. Miałam nadzieję, że to nie to drugie zdanie budowało jej zadowolenie, bo jeżeli tak to z nami kiepsko.
- Co się stało Lenie, że prosi nas o pomoc? - głos Toma był jak zwykle spokojny i rzeczowy. Mimo to wiedziałam, że bardzo martwi się o swoją "kuzynkę".
- Eee...nie powiedziała - wyjąkałam -ale wyglądało na to, że bardzo jej na tym zależy - dodałam sama nie wiem w jakim celu.
- Hm - Tom zamyślił się. Zmienił się bardzo w ciągu pobytu w domu Brooklińskim. Nie chodzi tu o to, że nauczył się tego i owego, ale mam na myśli wygląd (może jednak mam coś z mamusi, że zwracam na to uwagę). Porzucił swoją dziecięcą fryzurę. Włosy, które wcześniej opadały mu na policzki przystrzygł i zostawił jedynie lekką grzywkę. Jego styl również uległ zmianom. Tom ubierał się teraz jak jakiś rockowiec. Nosił luźne t-shirty z nazwami jego ulubionych kapel i narzucanymi na nie koszulami w kratę. Oprócz tego podarte na kolanach dżinsy i trampki. Mimowolnie zerknęłam na pierścionek. Przybrał kolor delikatnego różu. " Głupia - zganiłam samą siebie w myślach - przecież sama powiedziałaś mu, żebyście zostali przyjaciółmi". Jednak to co mu wtedy zaproponowałam w sierpniu pod sosną Thali wydawało się tak odległe i tak bezmyślne, kiedy patrzę w jego szare oczy...
- To tu? - Carter wcisnął głowę pomiędzy zagłówek mój i Sadie, aby skinąć w stronę piętrzącego się za oknem wzgórza herosów.
- Aha, to tu - na widok tego miejsca poczułam falę ciepła rosnącą w moim sercu.
- Zapnijcie pasy dzieciaczki - Sadie wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu - teraz będzie ostro!
- Sadie co ty...? - zaczęliśmy jednocześnie ja, Carter i Tom, ale nie zdążyliśmy dodać " kombinujesz", bo wtedy moja przyjaciółka dodała gazu robiąc gwałtowny skręt. Po chwili pędziliśmy jej jeepem po nierównym, stromym wzgórzu, na którym znajdował się obóz. Co chwila podskakiwaliśmy tak, że nie wiem jakim cudem i ile razy uniknęłam bliskiego spotkania z sufitem. Niestety Carter i Tom nie mieli takiego szczęścia jak ja. Co chwila słyszałam głośny łomot, gdy z impetem walili o sufit. Mało brakowało, a Sadie swoim jeepem rozwaliłaby sosnę Thali. Na szczęście miała dobry relfeks w hamowaniu, co jak co, ale to jej trzeba przyznać. Chłopcy wytoczyli się z trudem z auta z takimi minami jakby chcieli zwymiotować. Ja o dziwo czułam się całkiem nieźle.
- To było mocne! Przybij! - ze śmiechem przybiłyśmy z moją przyjaciółką piątkę. Tom i Carter wymienili spojrzenia mówiące: " Bogowie, my przy nich chyba kiedyś zginiemy..."
- Dziewczyny są niebezpieczniejsze od gryfów - wymamrotał Carter, a Tom przytaknął mu z aprobatą.
- A chłopcy śmierdzą gorzej niż one - odcięłam się.
- Właśnie, moglibyście brać przykład i nauczyć się trochę higieny od tych NIEZWYKLE CZYSTYCH stworzeń - poparła mnie Sadie ze złośliwym błyskiem w oku. Przypomniał mi się odór jaki witał mnie za każdym razem, gdy widziałam Świrusa* m.(nie, żebym często miała na to ochotę) i nie mogłam się nie roześmiać ze słów mojej przyjaciółki.
- Jesteś wredna, nieodpowiedzialna... - zaczął zwymyślanie siostry Carter, ale nieskończył, bo Sadie położyła tylko rękę na sercu i udając wzruszenie powiedziała:
- Dziękuję, Carter. Nie wiedziałam, że masz o mnie tak wysokie mniemanie...
Zachichotałam, ale przerwał mi wtedy znajomny głos dochodzący zza moich pleców.
- Lissa?
Niespodziewałam się, że tak bardzo ucieszy mnie widok Leny Jackson. Ukazała mi to dopiero moja spontaniczna reakcja, którą było to, że biegiem przekroczyłam granicę obozu herosów i przytuliłam mocno do siebie towarzyszkę mojej letniej misji.
- Lissa - wydusiła z siebie z trudem - za chwilę mnie udusisz.
Odsunęłam się od niej.
- Sorry - przeprosiłam robiąc minę niewiniątka.
- Ja ci wybaczam. Ale, gdyby Chejron to zobaczył - złapała się teatralnym gestem za głowę - mógłby to uznać za akt przemocy. Zakułby cię pewnie w dyby...W tym roku sprawił sobie takie na olimpbuy'u...
Odskoczyłam od niej jak opażona, wytrzeszczając oczy w przerażeniu. Wybuchnęła śmiechem.
- Na Zeusa, to taki żart...
Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Lena i jej czarny chumor. Ona nigdy się nie zmieni...
- Mam w takim razie jedno pytanie - zaskoczyłam ją.
- Wal.
- Hm...na serio jest takie coś jak olimpbuy czy tylko mnie wkręcasz? - na prawdę mnie to nurtowało, ale córka Posejdona parsknęła jedynie rozbawiona. Mimo, iż wewnętrznie niewiele się zmieniła jej wygląd uległ zmianom. O ile siedem miesięcy temu stało przede mną dziecko o slodziutkich rysach o tyle teraz patrzyłam na nastolatkę powoli przekształacającą się w młodą, piękną kobietę. Czarne włosy obcięte ostatnio do lini żuchwy podrosły i opadały teraz na ramiona dziewczyny.
- Gdzie Percy? - zdziwiło mnie, że go tu nie ma. Że nie wybiegł jako pierwszy nam na spotkanie. I Annabeth. Oboje powinni być tu z Leną. Więc czemu ich nie ma? - Gdzie Annabeth? Lena, coś się stało? - w oczach dziewczyny rozbrysły łzy. Twarz jej posmutniała. Wyglądało to zupełnie tak jakby ktoś wypopmpował z niej całą energię, którą w sobie nosiła.
- Lena? - chwyciłam ją za ramiona i potrząsnęłam lekko - Co się stało? Lena?
- Co jest? - Sadie włąśnie do nas dołączyła razem z Tomem i Carterem taszcząc ze sobą zgrzewkę pepsi. To właśnie to było powodem tego, że wcześniej tu nie przyszli. Sadie, gdy usłyszała, że w obozie nie ma dostępu do prawdziwej pepsi zapakowała ją ze sobą.
- Pogadamy w wielkim domu. To nie miejsce na tą rozmowę - odparła beznamiętnie siostra Percy'ego. Odwróciła się napięcie i ruszyła biegiem do siedziby pana D. Nie obejrzała się ani razu. Nie mieliśmy wyboru. Ruszyliśmy za nią.
............................................................................................................................................................
- To nie są jakieś porażające wielkości jak na wielki dom - burknęła Sadie pod nosem, kiedy przekroczyliśmy próg, podążając za Leną. Nikt jej jednak nie słuchał. Zbyt bardzo byłam przejęta losami Percy'ego i Annabeth. Córka Ateny siedziała z podkulonymi nogami na sofie. Poczułam niewysłowioną ulge na jej widok. Ciężar spadł mi z serca.
- Annabeth! - doskoczyłam do niej i uściskałam ją serdecznie. Podniosła na mnie wzrok. Był dziwne zamglony, a jej oczy byly zaczerwienione. Widać było, że niedawno płakała.
- Percy? - wycharczała - Wiesz, gdzie go zabrali? Gdzie zabrali mojego glonomóżdżka?
Odsunęłam się od niej przestraszona. Zachowywała się jak obłąkana. Głowa Annabeth ponownie osunęła się w dół. Usłyszałam jeszcze jak majaczy.
- Percy, Percy... - powtarzała chwiejąc się na prawo i lewo.
- Lissa - Lena nabrała powietrza w usta - słuchajcie uważnie...
I opowiedziała nam. O zaręczynach córki Ateny i jej brata, o wypadzie na lodowisko, o uprowadzeniu Percy'ego przez Krakena...
- Zwracam się do was z prośbą o pomoc - kończyła swoją opowieść Lena - Sami nie damy rady. Czuję, że to dotyczy obu światów. I herosów, i magów. I jak? Pomożecie?
- Nie! - w głosie Cartera słychać było agresję - Nie ma mowy! Nie będę ryzykować życia swoich ludzi!
Sadie prychnęła gniewnie.
- Ja im pomogę. Nie potrzebuję twojego pozwolenia, Carter - jego imię prawie, że wysyczała.
- Ja tu rządzę - odwarknął i chwycił swoją siostrę za ramię, ciągnąc ją w stronę wyjścia.
- Zostaw mnie! - Sadie wierzgała i kopała - Puszczaj!
- Lissa, Tom. Idziemy stąd - rozkazał.
- Ale Carter... - zaprotestował Tom.
- Cisza! Ja tu rządzę! - ryknął. W tej chwili odwrócił twarz w moją stronę, a ja zobaczyłam jego oczy. Zamarłam. Złote nie brązowe. Carter ma brązowe. Ten odcień złota widziałam siedem miesięcy temu...
- Ej! Zły duchu, ele...no jak ci tam było! Tutaj - podniosłam pierwszy lepszy wazon stojący z brzegu. Opętany Carter odwrócił się w moją stronę z naprawdę głupkowatą minę. Miałam ochotę wybuchną histerycznym śmiechem. Nigdy nie wypędzałam złych duchow z ciała, ale to powinno zadziałać...Zamachnęłam się z całej siły i uderzyłam go w łeb wazonem. Oczy brata Sadie napowrót stały się czekoladowe. Po chwili osunął się bezwładnie na dywan.
- Yyyy...chyba przydadzą się jakieś dzieci Apolla... - wyjąkałam spuszczając wzrok.
- No, Carter nieźle oberwał - przyznała Sadie ze zlośliwym błyskiem w oku.
............................................................................................................................................................
Siedzieliśmy w pawilonie jadalnym przy stole pana D. i Chejrona. Carter stał naprzeciwko mnie opierając się o stół. Jego głowa była obandażowana. Miałam cichą nadzieję, że nie ma za złe tego, że walnęłam.
- Musimy odnaleźc Percy'ego - oznajmiła Lena władczym tonem - Udam się do Rachel...
- Nie - cichy i stanowczy głos, który jej przerwał należał do Annabeth. Wszyscy spojrzeliśmy na nią. Przez całą naradę nie zabrała głosu. Czemu odezwała się dopiero teraz? Czyżby nie chciała, żebyśmy ratowali jej ukochanego?
- To moja misja - poniosła się na trzęsących się nogach - Ja...ja pójdę do Rachel.
Odwróciła się napięcie i odeszła. Kierowała się w stronę jaskini, w ktorej mieszkała nasza rudowłosa wyrocznia. Czekaliśmy na nią w napięciu. Wróciła może po jakimś kwadransie. Ten, krótki czas wydawał się wiecznością.
- I co? - Tom odezwał się jako pierwszy, gdy córka Ateny osunęła się już na swoje miejsce.
Odchrzaknęła i zaczęła recytować:
- " Potwór co jedno rozedrze na pół,
Do krainy lodów weźmie jak swój,
W krwi morza zniszczenie
i tych, których kochasz ocalenie,
W pocałunku śmierci przypieczętujesz,
to co klątwa spróbować rozpruje."
- Co to " kraina mrozów"? - zastanawiał się na głos Carter.
- Może Grenlandia. A Percy'ego przetrzymują wściekłe pingwiny-mutanci? - podsunęła usłużnie Sadie.
- Diesa jak ty palniesz - zganiłam przyjaciółkę, ale Annabeth ponownie się odezwała wprawiając nas w zaskoczenie: - Idźcie odpocząć. Rano wyruszamy na misję. Muszę...w spokoju wszystko zaplanować. Tak, tu potrzebny jest plan - to ostatnie zdanie powiedziała bardziej do siebie niż do nas.
Bez większych protestów posłuchaliśmy jej. Tom zaproponował Carterowi domek Zeusa jako kwaterę na noc. Ja zaprosiłam Sadie do siebie.
- To taki żart? - przęłknęła ślinę na widok tego powiększonego domu dla " Barbie". Uśmiechnęłam się przepraszająco. Sadie przekroczyła niepewnie próg. Zdawało mi sie, że usłyszałam jak mówi: " Będę mieć po tym koszmary..."
Weszłam za nią i od razu udałam sie do łazienki. Po szybkim prysznicu przebrałam się w piżamę. Z uśmiechem spojrzałam na koszulkę przyjaźni, którą zrobiłyśmy z Sadie. Ona miała identyczną. Biała z wydrukowanym napisem:" "my little pony" (pod spodem rysunek z rainbow dash), "Violetta" ( tu naprawdę świetna karykatura Martiny Stoessel mojego autorstwa) , "Titanic" ( całujący się Jack i Rose) Jest mi tak od tego sweetaśnie, że chyba za chwilę zrzygam się tęczą." Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Annabeth ma rację. Jestem zmęczona. Wyszłam z łazienki i poszłam spać.
Przepraszam jeśli rozdział się nie spodoba. Albo nie lubicie Lissy. Jeśli będzie trochę komentarzy to kolejny rozdział w piątek.
Aria
Nie mam dziś weny na jakiś dłuższy komentarz więc powiem tylko że rozdział jest świetny i mam nadzieję że w piątek ukaże się kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i do zobaczenia ;)
Nareszcie nowy rozdział!! Choć wcześniej nie zostawiłam po sobie żadnego komentarza, to przeczytałam wszystkie rozdziały i czekam na kolejne :). Na początku myślałam, że popełniłaś jakiś błąd z tymi imionami Lissy i Sadie, a tu okazuje się, że dziewczyny sobie sylaby w imionach zmieniają! Bardzo mnie zaskoczyłaś, oczywiście pozytywnie xD. Czekam na kolejny rozdział i życzę weny!! :D
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do Libster Blog Award.
OdpowiedzUsuńhttp://percabethloveforever.blogspot.com/2014/09/10000-lba.html?m=1