- A więc jesteś kumplem Sadie tak? - spytała Lissa Besa.
- Tak, jesteśmy psiapsiołami – oświadczył z dumą Bes – wyciągnęła mnie kiedyś z niezłego bagna.
- O co chodziło? – spytałam zainteresowana.
- A zwróciła mi cień – odpowiedział jakby zwracano mu cienie codziennie. Postanowiłam zapytać o coś innego: - A co robisz na co dzień? Masz jakąś rodzinę?Bes rozpromienił się: - Mam piękną żonę i trójkę dzieci. Bes Junior, Limuzyna i Sadie Junior. Najczęściej zajmuję się rodziną, ale lubię pomóc starym znajomym. Z resztą Sadie twierdziła, że to ważne. Jesteśmy na miejscu.
Rozdział
VI
Jechałam
limuzyną, którą prowadził walnięty bóg karłów. Nie, nie
podam wam namiarów na dilera, bo go nie mam. To prawda!
Właśnie zajechaliśmy na
parking lotniska. Percy i Annabeth poszli załatwić nam bilety do
Krakowa. Byliśmy głodni i zmęczeni więc poszliśmy do lotniskowej
restauracji. Percy i Annabeth dołączyli do nas po chwili.
- Wyruszamy za jakieś dwie godziny – oświadczyła Annabeth. Pokiwałam tylko głową, ponieważ usta miałam wypchane spaghetti. Bes opowiadał o przygodach, które przeżył z nie jaką Sadie, a Lissa słuchała. Co jakiś czas kiwała głową i mówiła: - „Tak to do niej pasuje” albo „ Cała Sadie.”W pewnej chwili karzeł zamarł w pół słowa.
- Bes, co się stało? - spytałam, zdumiona, bo przyznaję, sama zaczęłam się przysłuchiwać tym opowieściom.
- Muszę już ruszać. Spotkamy się w Polsce. - oznajmił Bes.
- Nie możesz poczekać, aż do naszego odlotu? - spytała z nadzieją w głosie Lissa, która wyraźnie zaprzyjaźniła się z Besem.Karzeł uśmiechnął się dobrotliwie: - Niestety nie przyjaciółko Sadie. Nadchodzi teraz inna siła. Inna potęga. Gdy nadejdzie nie powinno mnie tu być. Pa.I zniknął. Wtedy ujrzałam tą kobietę. Znałam ją.
- Witajcie dzieci. Mogę się dosiąść? - powiedziała podchodząc do naszego stolika.
- Eee, no tak ae jasne – wydukałam jakbym też jak Percy miała glony zamiast mózgu. Kobieta usiadła na krześle, którego mogę przysiąc chwilę temu jeszcze tam nie było.
- Ja cię chyba znam – powiedział Percy mrużąc oczy w skupieniu.
- Bogowie mogą zmieniać swój wygląd bardzo łatwo i nie potrzebują do tego magi o nazwie sylikon albo botoks Perseuszu Jacksonie – oświadczyła poważnie kobieta. Chłopak spojrzał w jej oczy, w których płonął ogień. Ale taki ciepły rodzinny.Nagle powiedział: - Pani Hestia.Chyba zamieniał się pokłonić. Skończyło to się tym, że jego twarz wylądowała w spaghetti. Jego dziewczyna podała mu serwetkę. Doszłam do jednego wniosku w związku z relacjami damsko – męskimi. Przeciwieństwa się przyciągają. Jedno musi być głupie, a drugie mądre. To wyjaśnia czemu wiele par w ogóle istnieje.
- A ty mnie pamiętasz Leno? - spytała kobieta. Skinęłam niepewnie głową. Pamiętałam. To było półtora roku temu. Biegliśmy z Tomem przez siebie. Byliśmy wykończeni, głodni i przerażeni po półrocznej ucieczce. Nie mieliśmy broni. Jedliśmy resztki z kubłów na śmieci. Czasem kradliśmy. Ścigały nas naprawdę niezadowolone harpie.
- Lena nie zatrzymuj się – ryknął Tom.
- Taa, bo właśnie teraz mam ochotę sobie odpocząć – odkrzyknęłam sarkastycznie. Zobaczyłam chińską knajpkę. Zza zaułka, gdzie zapewne były śmietniki i odpady z restauracji wyglądała kobieta. „ Szybko, tędy” odezwał się w moim umyśle głos. Wiedziałam, że to ona mówi do mnie. „ Użyj swojej mocy, nie bój się” usłyszałam jeszcze, a kobieta zniknęła. Chwyciłam Toma za ramię i wbiegłam w zaułek. Byliśmy w ślepej uliczce.
- Lena, co robisz? Nie mamy tutaj szans – syknął mi wściekły do ucha.
- Zaufaj mi – odszepnęłam.
- Jak przez ciebie zginiemy – powiedział – to cię uduszę.Na śmietniku leżały dwa przedmioty. Srebrny sztylet z wygrawerowanym trójzębem i łuk z pełnym kołczanem.
- Bierz łuk – powiedziałam. Wytrzeszczył na mnie oczy.
- Nie umiem strzelać – powiedział.
- No, to najwyższa pora nauczyć się tego, masz całe pięć minut – powiedziałam, a gdy chwilę potem rozległ się bardzo blisko skrzek dodałam – poprawka masz pięć sekund!!Sama chwyciłam sztylet. Była do niego doczepiona karteczka z napisem „Od Ojca dla Leny”. Zerwałam ją i obróciłam się w idealnym momencie, żeby stanąć twarzą w twarz z harpią. ADHD przydało się na coś, bo to dzięki niemu zrobiłam unik w ostatniej chwili. Ten sztylet był znacznie za krótki. Cholera. Szkoda, że to nie miecz... O matko!! Sztylet zmienił się w miecz! Harpia ponownie rzuciła się na mnie. Przecięłam ją w pół. Popatrzyłam na Toma. Zestrzeliwał z łatwością harpie z łuku. Skubaniec!! Jego strzały były elektryczne. Głos powiedział mi, że mam użyć swojej mocy? Co prawda nie umiałam razić prądem potworów, ale ..
- Lód – krzyknęłam. Harpie zamieniły się w sople. Mój brat obrócił się na mnie z szeroko otworzonymi oczami. I wtedy zmieniło się nasze życie. Nauczyliśmy się walczyć z potworami. Już nie jedliśmy po śmietnikach. Tom nauczył się polować. Staliśmy się myśliwymi. Nie zwierzyną. A to wszystko dzięki tej kobiecie. Tej, która teraz siedziała obok mnie...
- To wtedy byłaś ty – powiedziałam wskazując na sztylet. Kobieta kiwnęła głową.
- Jestem twoją patronką. Opiekowałam się tobą i śledziłam twoje losy przez cały ten czas – oznajmiła łagodnie.
- Przez jaki czas? - spytałam – o co ci chodzi?
- Od czasu rozdzielenia rodziny – powiedziała spokojnie. Nie wiem czemu zerkała też na Percy'ego.Coś przewróciło mi się w żołądku. Tom pobladł.
- Od czasu śmierci mojej matki – wyszeptałam.Hestia uśmiechnęła się łagodnie.
- Ależ kochanie, twoja matka żyje – powiedziała.
- Co? Nasza matka żyje? – krzyknął Tom. Hestia spojrzała na niego ze smutkiem.
- Nie. Twoja matka nie żyje Tom. Wiesz o tym. Jesteś mądrym chłopcem – powiedziała do niego niczym psycholog próbujący małemu dziecku wyjaśnić coś ważnego. To było niemożliwe. Co ona mi próbuje powiedzieć?
- Może lepiej pokażę ci Leno. Zrozumiesz swoją przeszłość. Wtedy lotnisko rozpłynęła się wokół mnie. Znajdowałam się gdzie indziej. W jakimś małym, skromnym, ale jednocześnie czystym i ładnym pokoju. Zapach, który się po nim roznosił skojarzył mi się z czymś. Z czymś przyjemnym, odległym i znajomym. Zakręciło mi się lekko głowie. To było to samo uczucie, gdy ujrzałam Percy'ego. Jakbym go znała, ale nie wiedziała skąd. Może nie jego samego, ale na pewno te morskie oczy i słoneczny, sarkastyczny uśmiech. W pokoju tyłem do nas siedziała jakaś kobieta. Spojrzałam na moich przyjaciół. Krzyknęłam. Wyglądali jak jakieś duchy. Uważnie przyglądali się pokojowi. Kobieta nawet się nie obejrzała.
- Mamusi – rozległ się dziecięcy głos i do pokoju wpadł chłopiec. Miał trzy góra cztery lata. Rozpoznałam go. To był z pewnością mały Percy Jackson. Kobieta wstała i obróciła się do chłopca z szerokim uśmiechem. Była piękna. Na jej twarzy nie było nic sztucznego. W jej wyrazie też nie. Oczy miała ciemno – niebieskie. Identyczne jak moje. Ciemno brązowe włosy opadały lekkimi falami wokół jej twarzy. Miała ładną opaleniznę, a na nosie kilka piegów od słońca. Mogła mieć z dwadzieścia pięć lat. Była chyba w siódmym może ósmym miesiącu ciąży.
- Mama, co ona tu robi? – powiedział Percy ten, który nie robił już do nocnika – Ale ja przecież nie mam rodzeństwa.Powiedział patrząc na ogromny brzuch kobiety.
- Tata przyszedł – powiedziała radośnie miniaturka Percy'ego.Do pokoju wszedł mężczyzna. Był bardzo podobny do Percy'ego. To znaczy był o wiele starszy i bardziej przypakowany, ale tak mógłby wyglądać Percy za dwadzieścia lat. On też wzbudził we mnie wspomnienia. Posejdon. Ojciec.
- Sally moja droga – powiedział z uśmiechem do kobiety całując ja w policzek.
- Kochanie pójdziesz się pobawić? Zaraz do ciebie z Tatusiem dołączymy – powiedziała łagodnie kobieta do mini–Percy'ego. Gdy chłopiec opuścił pokój bałam się, że za chwilę nastąpi scena od osiemnastu wzwyż, ale Posejdon z mamą Percy'ego wymienili tylko zaniepokojone spojrzenia.
- Kiedy się urodzi będziesz musiała się z nią udać do delfickiej wyroczni – powiedział Posejdon do pani Jackson patrząc na jej brzuch.
- Nie możemy z tym poczekać? Aż podrośnie? Do dwunastych urodzin? - wyszeptała panicznie mama Percy'ego.
- Nie, tuż po urodzeniu – oświadczył tonem nie znoszącym sprzeciwu Posejdon. W jego oczach był smutek. Kobieta westchnęła ciężko i przytuliła się do mężczyzny, a jej ciałem przeszedł nie kontrolowany dreszcz. Sceneria zmieniła się. Byliśmy w pomieszczeniu szpitalnym. W łóżku pod oknem siedziała matka Percy'ego podparta na poduszkach. Na rękach trzymała noworodka. Patrzyła na niego z tym samym uśmiechem, z którym wyglądała jak anioł i spoglądała na swojego synka. Nie było wątpliwości, że to było jej dziecko. Do pomieszczenia weszli czteroletni Percy i Posejdon. Podeszli do łóżka Sally Jackson.
- Patrz kochanie to twoja siostrzyczka – powiedziała Sally na widok syna.
- A mnie już nie będziesz kochać, gdy masz ją? – spytał mały Percy z urażoną minę.
- Mój kochany mały głuptasku, oczywiście, że będę cię nadal kochała. A teraz skoro mam was dwoje to będę cię kochała dwa razy mocniej niż wcześniej – powiedziała Sally Jackson patrząc na synka z lekkim rozbawieniem na twarzy, ale wielką miłością w oczach.
- A to więcej czy mniej? - spytał czterolatek z bardzo skupioną i poważną miną.
- Ach, mój mały matematyk – roześmiała się serdecznie Sally – oczywiście, że więcej.
- To zgoda – powiedział chłopiec patrząc z uśmiechem na niemowlę – jak się nazywa? Chyba nie będziemy o niej mówić siostrzyczka, prawda? To by było głupie.Sally spojrzała na syna ze zdumieniem: - Nie, nie będziemy tak o niej i do niej mówić. Ma imię. Bardzo ładne. Ale Percy skąd znasz słowo głupi? To bardzo nie ładnie tak mówić nie używaj tego słowa, proszę.
- Dobrze mamuś – powiedział Percy zawstydzony tym niezwykle wulgarnym słowem spuszczając wzrok i cały się czerwieniąc. Ale po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz zaciekawienia – A jak się nazywa? - Helena. Helena Jackson. Imię ma od najpiękniejszej kobiety na ziemi. Córki Zeusa. Heleny Trojańskiej – powiedziała Sally z uśmiechem pełnym szczęścia i dumy. Rodzina przytuliła się do siebie szczęśliwa. Posejdon pochylił się i szepnął do Sally z smutną miną: - Bogowie nie mogą mieć kontaktu ze swoimi śmiertelnymi dziećmi. Będę was musiał opuścić dzisiaj. I już się nie spotkamy. Nigdy. Przykro mi. Opiekuj się nimi, dobrze?
- Dobrze – odszepnęła Sally, a przez jej twarz przemknął ślad smutku. Posejdon rozpłynął się, a został po nim tylko zapach morza. Scena znowu się zmieniła. Wytrzeszczyłam oczy. To był obóz herosów. Ku wielkiemu domowi zmierzał mały Percy i jego matka, która pchała wózek. Od czasu szpitala minęło najwyżej kilka tygodni. Na spotkanie wyszedł im Chejron.
- Pani Jackson – powiedział centaur – Jak mniemam to nasi mali herosi? - tu zerknął na Percy'ego i wózek.
- Muszę porozmawiać z delficką wyrocznią – powiedziała Sally próbując uśmiechnąć się dzielnie.
- Którego z nich przyszłość chcesz poznać? - spytał Chejron.
- Córki – powiedziała kobieta, a na jej twarzy pojawił się strach i niepokój. Centaur kiwnął tylko głową.
- Hiacynt – krzyknął Chejron do beztrosko biegającego satyra z grupką obozowiczów. Zawołany przykłusował do centaura.
- Słucham Chejronie – powiedział satyr.
- Zajmij się tym młodzieńcem przez chwilę – oznajmił centaur wskazując palcem na Percy'ego.
- Oczywiście – odpowiedział Hiacynt, a po chwili przykucnął i uśmiechnął się do chłopczyka, który kurczowo trzymał się ręki matki na widok kozłonoga.
- Hej mały – powiedział satyr do Percy'ego – pobawisz się ze mną w berka?
- Mamusiu mogę? - zapytał niepewnie Percy.
- Oczywiście, że tak kochanie. Ja zaraz do ciebie dołączę, tylko mam sprawę do załatwienia. Baw się dobrze – uśmiechała się do chłopca starając nie okazać jak bardzo boi się wizyty u wyroczni. Percy odbiegł z satyrem. Chejron wprowadził Sally z dzieckiem do dużego domu. Wózek zostawili przed budynkiem. Poszybowałam za nimi do środka.
- Tędy – powiedział Chejron wskazując na schody. Mama Percy'ego ruszyła po nich, a kolana trzęsły się jej lekko. Sunęłam za nią. Kobieta otworzyła drzwi i znaleźliśmy się na zakurzonym strychu, który wyglądał jak jakiś antykwariat. Ekspedientka była żywą reklamą. To był hipisowski szkielet kobiety. Z jej ust i oczu wypłynęła zielonkawa mgła. Czyżby pra pra prababka Rachel? - Podejdź poszukujący i pytaj – powiedział szkielet.Sally przełknęła ślinę i zapytała – Jaka będzie przyszłość mojej córki?Mgła zmieniła się w obraz młodego chłopaka o jasnej cerze i ciemnych poplątanych włosach zupełnie tak jakby dopiero co wstał z łóżka. Jego oczy były koloru czekolady. Otworzył usta i powiedział odległym głosem z zaświatów:„Dziecię Posejdona, gdy herosa poznai miłością obdarzy,W podziemiu się pogrąży, nie ma na to rady,Słońca dziennego nie ujrzy już,Taki jej los, ciężki los”Zielona mgła rozwiała się. Scena zmieniła się. Znów znajdowaliśmy się w salonie Jacksonów. Znajdowała się tu pani Jackson, Hestia, jakaś piękna kobieta, której nie znam i Posejdon. Sally była wyraźnie załamana.
- Muszę tak zrobić? To na pewno jedyny sposób by ją ocalić? - mama Percy'ego cała dygotała.
- Tak – powiedziała spokojnie Hestia – Bracie twoja kwestia.Posejdon odchrząknął i uroczyście oświadczył: - Ja Posejdon bóg mórz powierzam tobie Hestio, pani ogniska domowego opiekę nad moją córką Heleną Jackson. Bądź jej patronką. Bądź jej opiekunką.Hestia ukłoniła się lekko: - Ja Hestia pani ogniska domowego zgadzam się być patronką córki Posejdona boga mórz, Heleny Jackson. Będę jej patronką. I będę jej opiekunką.
- A co się stanie z Percy'm – zapytała przerażona Sally.
- Po to jest z nami Hekate. Nałoży na jego wspomnienia związane z siostrą niezwykle silną mgłę – powiedziała Hestia.
- Kiedy ma się to odbyć? – spytała drżącym głosem Sally.
- Jutro – powiedział Posejdon. Bogowie rozpłynęli się w powietrzu. Sally Jackson najwyraźniej nie wytrzymała już więcej. Wybuchnęła głośnym szlochem.Scena znów się zmieniła. Było tu dużo zieleni. Płynęła szybka rzeka. Sally Jackson uklękła przy rzece. W ręku miała koszyk. Zupełnie jak na piknik. Okienko koszyka było uchylone. Krzyknęłam. W środku była mała Helenka.
- To żebyś wiedziała kim jesteś. Mam nadzieję, że kiedyś cię jeszcze ujrzę – powiedziała zapłakana kobieta zakładając córeczce na szyję naszyjnik. Zawieszka była w kształcie srebrnego trójzębu. Wygrawerowane było na nich jedno słowo. Imię. Helena.
- Bądź szczęśliwa córeczko – wyszeptała Sally i pchnęła koszyk na wodę. Popłynął z prądem. Miałam ochotę czymś rąbnąć mamę Percy'ego. Jak mogła opuścić to bezbronne maleństwo. Spojrzałam na dużego Percy'ego. W jego oczach były łzy.Zdołał tylko wyszeptać: - Ja mam siostrę..Scena rozmyła się. I znowu wydałam z siebie okrzyk. To były tyły domu paryskiego. Koszyk płynął lekko się kołysząc przez Sekwanę. Do koszyka podbiegła kobieta. Omal nie padłam tam na zawał. To była moja mama. Była dużo młodsza od tej, którą zapamiętałam. W czekoladowych lokach nie było siwych pasemek, ale jej oczy były równie karmelowe jak wtedy w tamta straszną noc..Po moich policzkach pociekły łzy. To było zbyt bolesne. W ciągu tych dwóch lat pogodziłam się z jej śmiercią. Zobaczenie jej teraz żywej było okropne. Zwłaszcza, że zdążyłam się już skapnąć, że to sceny z przeszłości. Pochyliła się nad koszykiem.
- Maleństwo co tu robisz? – powiedziała łagodnie biorąc dziecko w ramiona – zaraz co tu masz?Delikatnie wzięła do ręki naszyjnik. Uniosła go do słońca. Był poniszczony i ułamany w jednym miejscu. Napis nie wyglądał już jak Helena tylko Lena. Znałam ten naszyjnik. Mój świat w tym momencie obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie Lena Morel. Tylko Helena Jackson. Nie Genevieve Morel. Tylko Sally Jackson. Nie Tom Morel. Tylko Percy Jackson. Znów byliśmy na lotnisku.
- Poznałaś prawdę? - spytała Hestia.Skinęłam z trudem głową i sięgnęłam pod koszulkę. Wyjęłam naszyjnik. Ostatni dar Sally Jackson. Wszyscy wytrzeszczyli oczy. Hestia wyjęła drugi ten mały odłamek. Wzięłam go trzęsącą się ręką. Przyłożyłam do siebie oba kawałki. Tworzyła się z nich zawieszka w kształcie trójzębu z napisem HELENA.
- Siostro – wyszeptał Percy niepewnie rozkładając ręce jakby chciał mnie przytulić.
- Muszę do łazienki – wymamrotałam. Pobiegłam przed siebie. Teraz pozwoliłam sobie na łzy. Cholerne bycie córeczką Posejdona!! Pewnie nie mogłam liczyć na utopienie się we własnych łzach, a o odwodnieniu to w ogóle nie ma co marzyć. Teraz pragnęłam tylko śmierci. Miałam dość. Głupia przepowiednia. W niecałą godzinę straciłam brata i matkę, którą tyle opłakiwałam. Zyskałam brata, którego znam dopiero dzień i matkę, która porzuciła mnie z powodu głupiej przepowiedni. Wpadłam do łazienki. Przez chwilę podpierałam się o umywalkę zaciskając mocno knykcie. Przez moje ciało przeszły niekontrolowane dreszcze. To wszystko przeszło w nagłą wściekłość. Krzyknęłam. Kible zareagowały na moje odczucia. Wybuchły rozpryskując swą zawartość po całej łazience.
- .......................................................................................................................................
- Dzięki za uwagę. Niedługo zmienię szablon bloga więc proszę się nie zdziwić jeśli będzie wyglądał trochę inaczej. Oczywiście nie zmieni to treści. Kolejny post będzie z bohaterami. Widziałam takie coś w wielu blogach i sorka jak ktoś uzna to za wredne małpowanie. Macie pełne prawo do tego. Błagam o komentarze, bo mam wtedy pewność ile osób czyta bloga. Powtarzam można dać ANONIMA i nie trzeba się męczyć z DURNĄ WERYFIKACJĄ OBRAZKOWĄ. Liczę na komentarze, dzięki za te, które już mam.
Jak zwykle barwne opowiadanie dlatego zawsze zajebiste <3 <3
OdpowiedzUsuńSpoko:-) od Kary
OdpowiedzUsuńno super nie było mnie tydzień a tu proszę
OdpowiedzUsuńPowiem tak. Kiedy tylko zobaczyłam tytuł, pomyślałam: "Bogowie, co za poważne rzeczy się tu dzieją! Muszę szybko przeczytać." Niesamowity rozdział, naprawdę ¤.¤
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ♥