Translate

piątek, 28 lutego 2014

Rozdział VII Przymusowa randka


      Rozdział VII
      To znowu ja, Lissa. Bardzo współczuję Lenie. Czy tam Helenie. Kto to wie? Może opiszę co się stało, gdy Lena „ pobiegła” do łazienki. Percy schował twarz w dłoniach, a Tom{ oczywiście mnie to nie obchodzi} miał pustkę w tych swoich szarych burzowych oczach. Annabeth patrzyła na swojego chłopaka ze smutkiem, ale najwyraźniej nie wiedziała jak mu pomóc. W pewnym momencie usłyszeliśmy głośny buch. Zamieszanie. I okrzyki:
    • Kible wybuchły!!!- albo -
    • Atak łazienek!!
      Z miejsca, w którym wybuchło zamieszanie wybiegła Lena zgrabnie przeciskając się przez tłum. Widać było, że płakała. Oczy miała mocno zaczerwienione, ale mimo to odezwała się całkiem spokojnie: - E, mamy mały problem. Bo przeze mnie eksplodowały jakby to powiedzieć...kible..
      Percy podniósł twarz. Też miał zaczerwienione oczy.
    • Do samolotu. Biegiem. - powiedziała Annabeth.
      Ruszyliśmy za nią. Odetchnęłam z ulgą, gdy zajęłam w końcu miejsce w samolocie. Do czasu, gdy nie zauważyłam jak zajęliśmy miejsca. Za mną przy oknie siedziała Lena. Obok niej miejsce zajmował Percy. Po jego drugiej stronie siedziała Annabeth. A więc ja siedziałam obok Toma. Przesiadłam się siedzenie dalej i postawiłam między nami plecak. Nie wiele to pomogło. I tak nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zerkać od czasu do czasu do czasu na jego profil. Miał naprawdę ładny, prosty nos. Lissa skup się. Masz bardzo głupie myśli. Boże, ale on ma naprawdę ładny nos. Nienawidzę chłopaków z krzywymi nosami. Zwłaszcza jak wydają się ładni, a tu... bum z profilu mają garba, a nie nos. Nie zrozumcie mnie źle. Nie zwracam uwagi tylko na wygląd. Jasne, charakter też jest ważny. A on jest odważny i do tego ma prosty nos z profilu...
      Wystartowaliśmy. Zerknęłam do tyłu, żeby zobaczyć jakie ma humory reszta. Lena z miną nie wyrażającą emocji bawiła się łańcuszkiem. Raz oglądała część zawieszki z „Lena”, a potem tą z „He”. Na sam koniec przykładała je do siebie, uważnie studiowała wzrokiem, aby w chwilę potem odłożyć je od siebie jakby nie mogąc się zdecydować kim jest. Leną czy też Heleną? Percy patrzył na Lenę, a jego twarz również nie wyrażała emocji podobnie jak jej. Annabeth patrzyła na tą dwójkę i widać było, że bardzo cierpi, iż nie może im pomóc. Jest jeszcze jedna osoba... Nie, nie spojrzę na nią. Będę silna. Yes dałam radę...cholera!! A jednak spojrzałam!! Tom bawił się swoimi palcami z smutną miną. Rozczuliło mnie to w jakiś dziwny sposób. O bogowie, czy ja się na pewno dobrze czuję? Postanowiłam w końcu, że się prześpię. Zamknęłam oczy i przytuliłam policzek do przyjemnie chłodnej szyby. Zasnęłam. I kolejne koszmary...….................................................................................

Opadałam w ciemność. Zaczęłam wrzeszczeć. Mam lęk wysokości. Z resztą mniejsza z tym. Każdy by się darł, gdyby spadał z takiej wysokości. Nie widziałam nawet o co rąbnę. Wiedziałam tylko tyle, że tam na dole czai się coś niedobrego. Nagle wszystkie horrory, które oglądałam w życiu wydawały mi się w ogóle nie straszne.

  • Co mała półboginko? Masz już dość? Wyczuwam twój strach. Nie dasz rady. Nie pokonasz mnie mała egipcjanko. Zginiesz. A wraz z tobą wszyscy, których kochasz – wysyczał głos. Nie byłam w stanie rozpoznać czy głos należał do mężczyzny czy też kobiety, ale gdy go słyszałam miałam ochotę uciekać. Schować się pod kołdrą jak wtedy, gdy miałam dość wszystkiego. Gdy wszyscy się nade mną znęcali. Gdy bałam się wyjść z domu następnego dnia.
  • Spieprzaj – powiedziałam głośno i wyraźnie do tej starożytnej siły wobec, której czułam strach. Bo niby czemu nie? Groziła mi skubana. Nagle bum wylądowałam na twardej posadce. Była czarna. Wtedy zrobiło się nagle jasno. Znajdowałam się w podłużnym, dużym pomieszczeniu. Był urządzony w egipskim stylu.
  • Lissa podnoś dupę. Nie mamy całego dnia – odezwał się znajomy głos. Odwróciłam się w stronę, z której dobiegał. To niemożliwe, ale jednak była tam...
  • Sadie? - spytałam zdumiona. Przewróciła oczami.
  • Nie, Carter. Na gacie Besa jasne, że to ja.
  • Ale co ty tu robisz? - spytałam.
  • Nie wiem. Ty mi powiedz. To twój sen. - oświadczyła całkiem, poważnie.
  • Ee, czyli, że ciebie tu nie ma? - zrobiło mi się trochę smutno, bo chyba mogłam uznać Sadie za swoją koleżankę.
  • Jasne, że nie. Jestem wytworem twojej wyobraźni. A teraz łaskawie chodź za mną – odwróciła się i ruszyła przed siebie. Wstałam i poszłam za nią. Nie wiem ile szłyśmy. Widziałam tylko plecy Sadie. Szła bardzo szybko i nawet, gdy biegłam jej sylwetka nie przybliżała się. To było dziwne, ponieważ{ nie chcę się chwalić} jestem oficjalnie najszybsza w szkole. Weszłyśmy do małego pomieszczenia. To był pokój luster. Były one oczywiście starożytne w złoconej ramie. Patrzyło na mnie około trzydziestu Liss. Było to trochę przerażające. Niby to samo co zwykle. Egipska dziewczyna o nie najbrzydszych rysach, obcięta na Kleopatrę. Miałam na sobie podkoszulek w oliwkowym kolorze do tego szorty wpasowujące się w kolor mojej skóry. Oprócz tego wygodne ciemno – brązowe buty. Coś w mojej twarzy się zmieniło. Miała dojrzalszy wyraz i coś dzikiego w rysach. Jakbym w każdej chwili była gotowa rozwalić jakiegoś potwora gołymi rękami. Sztylet przyczepiony do pasa również robił swoje. Nagle postać w lustrze zmieniła się. Zatkało mnie. To nadal byłam ja. Ale zupełnie inna. Złota suknia i mnóstwo złotych ozdób w czarnych włosach. Wyglądałam jak Kleopatra. Wiele osób twierdziło, że jestem do niej uderzająco podobna. Oczywiście nie powiedzieli mi tego w prosto w oczy, bo byli by zmuszeni przyznać, że jestem niezaprzeczalnie ładna podobnie jak owa królowa Egiptu. Ale jak już wspomniałam wszyscy szczerze mnie nienawidzili więc mogłam liczyć co najwyżej na komentarz w stylu „ Boże Hariri troll jest od ciebie ładniejszy”. W rękach miałam bicz i laskę pasterską. Symbol władzy faraona.
  • Odzyskasz tron faraona. Twoje dziedzictwo – powiedział jakiś głos w mojej głowie. Obudziłam się gwałtownie. Przed oczami nadal miałam obraz młodej kobiety w lustrze. Mnie.

  • Halluu – powiedziała wychylająca się przez mój fotel Lena. Najwyraźniej humor jej się poprawił.
  • Wiesz, że jestem sławna? – powiedziała wesoło i beztrosko – Tylko posłuchaj.
    Podała mi do rąk małą czarną mp3 i wepchała mi słuchawki do uszu.
  • Specjalnie dla was z Manhatanu. Na tutejszym lotnisku doszło do bardzo nietypowych zdarzeń. Ale o tym więcej nasz specjalny wysłannik Carlos Patison – powiedział jakiś męski popisowy głos – Co się tam wydarzyło Carlosie?
  • Och, nie uwierzysz Frank i wy drodzy widzowie. Otóż wydarzyła i uwaga to nie żart... eksplozja kibli!! – powiedział drugi męski głos. Jeszcze bardziej popisowy niż ten pierwszy – posłuchajcie wypowiedzi świadków tego zdarzenia.
  • Stałam sobie i myłam spokojnie ręce. - głos należał tym razem do kobiety - Nagle wpadła jakaś dziewczynka i zaczęła płakać. Była wyraźnie załamana. Miała czarne włosy. No i była ubrana w ciemne kolory. Hm, jak teraz o tym myślę to mogła być z sekty. Tak to bardzo prawdopodobne. W każdym razie nagle wrzasnęła i kible wybuchły. Ostatnie co widziałam yyy... to było straszne – głos jej się załamał – no nazwijmy to...stałą zawartością toalety.
  • To było straszne. Ja wtedy akurat...no załatwiałam potrzebę – powiedziała inna kobieta roztrzęsionym głosem i byłam pewna, że się przy tym zarumieniła – I wtedy jak nadal siedziałam na toalecie i usłyszałam czyjś krzyk...Coś mnie z całej siły wypchnęło z muszli. Poleciałam wysoko do góry..prawie walnęłam w sufit..Upadłam na posadzkę. Bolało..Na szczęście jestem tylko niegroźnie poobijana, ale i tak mam zamiar pozwać odpowiedzialnych za ten wybuch! Mówię panu to najstraszniejszy moment w moim życiu - zakończyła tym razem groźniejszym tonem, a mi to coś uświadomiło. Jak bardzo różni się życie herosa od zwyczajnego człowieka. Najstraszniejszym wydarzeniem w życiu tej kobiety było wyrzucenie przez kibel jakieś dwa metry w górę, a następnie wylądowanie na tyłku w skutek czego ma teraz siniaki. Powaga? Ja nadal pamiętałam przyspieszone bicie serca, gdy gryf się nade mną pochylał chcąc zadać śmiertelny cios albo mocny uchwyt Argusa i lodowaty dotyk niebiańskiego spiżu na moim gardle...A teraz? Teraz zmierzałam na niebezpieczną misję, którą mogę przypłacić życiem...Nie mogłam znieść tej głupkowatej gatki jakiegoś eksperta, który twierdził, że to był zmasowany atak jakiejś sekty, a czarnowłosa dziewczynka{ Lena} miała podłożyć ładunki. Spekulował teraz na temat motywów tego czynu. Wyglądało też na to, że media bardzo interesują losy czarnowłosej, małoletniej członkini sekty. Miałam dość słuchania tych głupot. Trzasnęłam mp3 o ziemię.
  • Ej – wykrzyknęła oburzona Annabeth – Wiesz jak długo męczyliśmy się z Leonem, żeby to stworzyć!! - powiedziała z dumą.
  • Mp3? - spytałam zdumiona. Annabeth zaczęła walić głową w ramię swojego chłopaka. W końcu się uspokoiła i powiedziała przez zaciśnięte zęby: - To jest urządzenie szpiegowskie. Wpadłam na pomysł zrobienia go zaraz po pokonaniu Gai. Leo syn
    Hefajstosa pomógł mi go wykonać. Ma w opcji podłączanie się do programów telewizyjnych, rozmów telefonicznych i co najlepsze można zadzwonić i jest 95% szans, że potwory nas nie wykryją. Ma też mniej fajne opcje. GPS, paralizator i laser, ale o średniej sile rażenia. Więc podnieś to łaskawie albo – tu bardzo widocznym ruchem musnęła delikatnie ręką rączkę swojego sztyletu. Podałam jej bardzo ostrożnym ruchem sprzęt. Nabrałam do niego sporego szacunku. Annabeth zabrała mi go szybkim ruchem ręki. Miała bardzo macierzyńską minę, gdy wsadzała go do kieszeni.
  • Lotnisko Kraków, Polska. Prosimy o przygotowanie się do lądowania – oznajmił kobiecy głos przez megafon. Wylądowaliśmy. Na lotnisku były tłumy owszem, ale stosunkowo małe w porównaniu z lotniskiem w Nowym Yorku. W ogóle samo lotnisko wydało mi się małe i przygnębiające. Nigdy nie byłam tak daleko od domu. Wprawdzie nie jestem pewna czy z Egiptu jest bliżej do Ameryki czy do Polski ( geografia nie jest moją mocną stroną), ale mama była Amerykanką więc, gdy przybyłam tam do domu Brooklińskiego czułam się tak jakbym odzyskała dawno utracony dom. Tu wszystko było obce. Miejsce, ludzie i ten dziwny szeleszczący język, którym się posługiwali. Mieliśmy też mały problem z transportem. Okazało się, że w Polsce nie wystarczy zagwizdać na taksówkę, żeby ta się zatrzymała. Wymachiwaliśmy na nie rękami jak wariaci, Lena nawet usiadła Percy'emu na barana i trzymała kartkę z napisem „ podwieźcie”. Syn Posejdona w końcu nie wytrzymał. Zrzucił siostrę z ramion i rzucił się pod nadjeżdżającą taksówkę. Kierowca wyhamował z piskiem opon w ostatniej chwili. Wysiadł i zaczął się drzeć na Percy'ego w tym dziwnym języku ( założę się, że były to same przekleństwa). Percy nie pozostał mu dłużny. Byłam córką Afrodyty więc mogłam uratować sytuację w jeden sposób. Stanęłam między Percy'm unoszącym z groźną miną długopis a taksówkarzem napinającym bicepsy. Kierowca miał góra dwadzieścia lat. Mój plan ma więc większe szanse powiedzenia się. Uśmiechnęłam się do niego najsłodziej jak umiałam.
  • Bardzo przepraszam za kolegę – powiedziałam machając zalotnie rzęsami i bawiąc się kosmykiem włosów ( przyznaję czułam się jak totalna kretynka) – Po prostu jesteśmy z Ameryki i nie wiemy jak u was zamawia się taksówkę. Kolega się wkurzył – powiedziałam wskazując palcem na Percy'ego – Ma ADHD – dodałam teatralnym szeptem wykonując gest kuku na muniu. Percy posłał mi mordercze spojrzenie. Taksówkarz patrzył na mnie jak zahipnotyzowany. Chyba nie umiał po angielsku. Tom wystąpił przede mnie i powiedział coś tym dziwacznym językiem. Taksówkarz mu odpowiedział. Tom chwilę grzebał w portfelu po czym podał kasę taksówkarzowi. Obaj ruszyli do samochodu. Tom usiadł na tylnym siedzeniu, a gdy zobaczył, że naszą jedyną reakcją były opadnięte ze zdumienia szczęki zawołał:
  • No co jest? Wsiadajcie.
    Upchaliśmy się więc całą gromadą na tylne siedzenia.
  • Gdzie kazałeś mu nas zawieźć? - spytała Annabeth.
    Tom zmarszczył brwi i powiedział:
  • Nie słyszeliście? Do rynku. Uznałem, że tam może być Bes.
  • Umiesz po Polsku? - spytałam zdumiona.
  • Nie – odpowiedział szczerze Tom.
  • No to jakim cudem dogadałeś się z tym gościem? - drążyłam temat.
  • On mówił po Angielsku. Wszyscy tu mówią po Angielsku – oznajmił święcie o tym przekonany Tom. Percy i Annabeth wymienili zaniepokojone spojrzenia.
  • Tom – powiedziała łagodnie Annabeth – Tu się mówi po Polsku. Tylko ty z naszej piątki rozumiesz tych ludzi – Tom słysząc te słowa wytrzeszczył na nią oczy. Popatrzył na nas wszystkich z niedowierzaniem kręcąc głową.
  • I żadne z was oprócz mnie nie..? - spytał.
  • Nie, nie rozumiemy – potwierdziliśmy chórem.
  • Zaraz, po Angielsku już też umiesz, prawda? - powiedziała Annabeth i nie czekając na odpowiedź dodała – To intrygujące, Polski, Angielski..tak to trzeba przemyśleć..
    Nie odzywała się przez resztę drogi myśląc o czymś intensywnie. W czasie jazdy Percy opowiadał nam misje, w których brał udział i bitwy o sztandar. Wszystko to było bardzo ciekawe. W końcu dojechaliśmy do rynku. Kierowca taksówki podał mi karteczkę z numerem telefonu. Podziękowałam z uśmiechem i odeszłam pośpiesznie. Wyrzuciłam karteczkę, gdy tylko taksówka zniknęła z pola widzenia. Rynek był ładny i nawet duży.
  • Widzicie gdzieś Besa? - spytała Lena układając dla żartów ręce w lornetkę.
  • Nie – stwierdziła Anabeth – Mam pomysł. Podzielmy się na mniejsze grupy. Każda będzie szukała Besa. Za trzy godziny widzimy się w tej kawiarni.
  • Ja z tobą jestem w grupie– powiedział Percy z szerokim uśmiechem.
  • To my we trójkę – powiedział Tom nie patrząc na mnie. Chłopacy to idioci. - Sios..to znaczy Lena, idziemy.
  • Co? - Lena wyglądała na oburzoną – Nigdzie z wami nie idę. Chcę sama!! - odwróciła się na pięcie i odeszła.
  • To mamy trzy zespoły – powiedział Percy.
  • Że jak? Ja z nim\nią?! Nie!! Chcę sama\sam – wykrzyknęliśmy jednocześnie z Tomem odskakując od siebie gwałtownie. Na twarzy Annabeth wykwitł lekki uśmiech zrozumienia i rozbawienia.
  • Nie. Wy będziecie razem. Nie możemy się całkowicie rozproszyć. Do zobaczenia.
    Odwrócili się bezczelnie i odeszli.
  • Świetnie – prychnęłam odwracając się do Toma plecami – Ja z tobą nigdzie nie idę.
  • Ale musisz – powiedział.
  • Ale nie pójdę nigdzie z tobą! - krzyknęłam jak rozpuszczone dziecko.
  • Może nie z własnej woli – przyznał. Coś chwyciło mnie w pasie. Krzyknęłam. Ten bezczelny syn Zeusa przerzucił mnie sobie przez ramię jak worek z mąką. Bezczelne. Ale imponujące...Ech, Lissa skup się. Trzeba dokopać temu idiocie albo chociaż mu przygadać.
  • Puszczaj mnie!! - krzyknęłam waląc go wściekle pięściami w plecy.
  • Dobra. Jeśli obiecasz być grzeczną dziewczynką i poszukać ze mną Besa. Obiecujesz.
  • Ych dobra, ale puść mnie..I to już – posłuchał mnie i odłożył na ziemię zaskakująco delikatnie.
  • To gdzie teraz? - spytał Tom beztrosko.
  • Obejdziemy cały Rynek. Ty możesz się popytać ludzi o Besa. - odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
  • Dobra – zgodził się Tom. Przez kolejną godzinę chodziliśmy po rynku realizując mój plan. Bez skutku. Kupiliśmy za to obwarzanki. Były pyszne. W pewnym momencie zobaczyłam jakąś chińską kobietę z dziesięcioletnim synem. Wyglądali podobnie jak my na turystów.
  • Chodź, chcę coś sprawdzić – syknęłam do Toma. Pociągnęłam go za słup obok, którego stali Azjaci. Przysłuchałam się ich rozmowie. Tak, z pewnością mówili po chińsku.
  • Rozumiesz co mówią? - spytałam szeptem Toma. Skinął głową.
  • Chłopak marudzi, że chce wracać do hotelu, a matka mówi, że idą jeszcze na wierzę mariacką – powiedział, a po chwili spojrzał na mnie i zmarszczył czoło – Czemu mnie o to pytasz? Wiesz, że nie ładnie jest podsłuchiwać?
    Poczułam, że się rumienię. Przypomniało mi się jak te same słowa powiedziała mi pani w przedszkolu. Dawne dzieje.
  • Wiesz, że oni mówili po chińsku ./– powiedziałam czekając na jego reakcję. Tom tylko jęknął.
  • Współczuję kolejnej niesamowitej zdolności. – powiedziałam klepiąc go w geście pocieszenia po ramieniu. Roześmiał się.
  • To idziemy rozglądać się za Besem? - zapytałam.
  • Nie. Twój plan był do bani. Teraz pora na mój – powiedział.
  • Okej, a jaki masz plan?
    Tom wyszczerzył do mnie zęby w uśmiechu. Wow on chyba wszystko ma proste i równe.
  • Idziemy na wieżę mariacką – oznajmił

............................................................................................

  • Tom Bes na pewno nie lubi starych zakurzonych zabytków. Go tu nie będzie – gderałam mu nad głową, gdy zamawiał bilety na wieżę.
  • Idziemy – oznajmił tylko z złośliwym uśmiechem machając mi biletami przed nosem. Tak. Ten facet coraz bardziej mnie irytował.
  • Ja nie chcę iść – powiedziałam krzyżując ręce na klatce piersiowej.
  • Nie powiesz mi chyba, że masz lęk wysokości. – powiedział z łobuzerskim uśmiechem.
  • Jasne, że nie ty nędzny nudziarzu i udowodnię ci to włażąc na tą głupią wieżę. Chodź – powiedziałam ruszając w górę po schodach. Nie odzywałam się przez całą drogę. W końcu weszliśmy na balkon. Bez zastanowienia podeszłam do barierki i spojrzałam w dół..Wrzasnęłam. Przeklęty lęk wysokości!!! Myślałam, że mi przeszedł w ciągu tych trzech lat. Niestety myliłam się. Bez zastanowienia zarzuciłam ręce na szyję Toma, a nogami objęłam go w pasie i tak uczepiona niego zaczęłam krzyczeć prawie płacząc:
  • Zabierz mnie z tond!! No zabierz!!
    Tom wziął mnie na ręce i zaczął schodzić po schodach. Dopiero pod koniec zdałam sobie sprawę, że nie jesteśmy wcale tak wysoko, a ja tulę się do niego jak małe dziecko i ryczę w jego koszulę.
  • Puść mnie – powiedziałam władczo. Jej, chyba naprawdę jestem spokrewniona z Kleopatrą, bo posłuchał. Postawił mnie delikatnie na twardym gruncie.
  • Sama bym sobie poradziła. Nie musiałeś mnie nieść – oznajmiłam z godnością choć wiedziałam, że to kłamstwo. Zanim Tom zdołał coś odpowiedzieć odwróciłam się napięcie i ruszyłam przed siebie. Gdy wyszliśmy na dwór naszych uszu dobiegł znajomy głos.
  • Lena – powiedzieliśmy jednocześnie z Tomem patrząc na siebie. Pobiegliśmy w stronę, z której dobiegał jej głos.
  • Ty koński zadzie! – wrzeszczała Lena do lajkonika, który rozdawał ulotki. Po chwili wybuchła stekiem przekleństw i to po angielsku, egipsku, grecku, łacinie i francusku. Taka przeplatanka.
    Lajkonik patrzył na nią przerażony. Chwyciłam Lenę od tyłu i próbowałam ją przytrzymać podczas gdy Tom rozmawiał po Polsku z lajkonikiem.
  • Idziemy – powiedział po chwili stanowczo i pomógł mi odciągnąć z tam tond wściekłą Lenę. A wściekła Lena to spory problem. W końcu udało nam się ją zaciągnąć nad rzekę. Tam się wyluzowała i wyjaśniła, że nigdy nie spotkała się z tego typu kampanią reklamową. Myślała, że lajkonik to kolejny potwór, a potem, gdy przekonała się, że nie, uznała go za totalnego debila. Siedzieliśmy więc tam w trójkę nie rozmawiając. Patrzyłam beznamiętnie w wodę myśląc o tym jaką siarę sobie dzisiaj zrobiłam na tej wieży. Zaraz czy mi przeszkadza fakt, że widział to Tom?Nie, jasne, że nie. Nie obchodzi mnie jego zdanie na temat mnie. Dobra Lissa oszukujesz samą siebie. Jasne, że cię obchodzi. I to niestety bardzo...Z zamyśleń wyrwał mnie krzyk Leny. Patrzyła z przerażeniem na rzekę, na której znajdował się ruchomy obraz Annabeth, która stała na tle łazienki publicznej.
  • Annabeth za burtą – krzyknęłam.
    Słysząc moje słowa przewróciła tylko oczami i powiedziała: - To jest iryfon Lisso.
  • Aech ..em co? A ta iryfon jasne, ale ja głupia. – powiedziałam z sarkazmem.
  • Musicie tu przyjść – powiedziała Annabeth nagląco – Och, musicie zobaczyć to hm, a właściwie ...go..W każdym razie chodźcie tu. Już!!
  • Zaraz, ale tu znaczy gdzie? - zapytał Tom.
  • Och no przecież w tej kawiarni co mieliśmy się spotkać – odpowiedziała poirytowana naszą niewiedzą Annabeth.
  • Tej co mieliśmy być pół godziny temu, hę? Czemu wy już tam jesteście?
    Twarz Annabeth pokryła się purpurowym rumieńcem. Blondynka spuściła wzrok i powiedziała zawstydzona: - Bo my z Percy'm mieliśmy ostatnio trenować najmłodszych herosów. Percy w szermierce, a ja w mitologi. Nie mieliśmy czasu sam na sam, a co dopiero na randkę...więc my nom ...skorzystaliśmy z okazji, ale i tak przyjdźcie...to jest ważne i to bardzo!!
    Czy ja się czuję zazdrosna? Czy mi się podoba Percy czy Tom? Boże dzieci Afrodyty widocznie mają skopane życie miłosne. Usłyszałam odgłos spłukiwanego kibla.
  • Muszę kończyć – powiedziała Annabeth – ktoś zaraz wyjdzie z kabiny.
    Córka Ateny machnęła ręką i obraz rozmył się.

sobota, 22 lutego 2014

Boaterowie



 Imię i nazwisko: Percy Jackson,
Rodzice: Sally Jackson, Posejdon,
Wiek: 18 lat
Rodzeństwo: Helena Jackson,
Broń: Miecz Orkan,
W związku z: Annabeth Chase,
Moc: woda,
Znaki szczególne: lubi niebieskie jedzenie,
Imię i nazwisko: Annabeth Chase,
Rodzice: Fryderyk Chase, Atena,
Wiek: 18 lat
Broń: sztylet,
W związku z: Percy Jackson,
Moc: jej własna inteligencja,
Znaki szczególne: lubi architekturę,
Imię i nazwisko: Sadie Kane,
Rodzice: Ruby i Julius Kane'owie,
Wiek: 15 lat,
Rodzeństwo: Carter Kane,
W związku z: Walt Stone,
Broń: laska,
Moc: ścieżka Izydy,
Znaki szczególne: niewyparzony język,
Imię i nazwisko: Carter Kane,
Rodzice: Ruby i Julius Kane,
Wiek: 17 lat,
Rodzeństwo: Sadie Kane,
W związku z:  Ziyą Rashid,
Broń: chepesz,
Moc: ścieżka Horusa,
Znaki szczególne: jest poważny i mądry,
Imię i nazwisko: Ziya Rashid,
W związku z: Carter Kane,
Broń: laska i różdżka,
Moc: ogień,
Znaki szczególne: była okiem Ra,
Imię i nazwisko: Walt Stone/Anubis,
W związku z: Sadie Kane,
Moc: ścieżka Anubisa,
Znaki szczególne: jest okiem Anubisa, w którym kocha się Sadie,
Imię i nazwisko: Helena {Lena} Jackson,
Rodzice: Sally Jackson, Posejdon,
Wiek: 14 lat,
Rodzeństwo: Percy  Jackson,
Broń: sztylet od ojca, który zmienia się w miecz lub trójząb,
Moc: woda , lód,
Znaki szczególne: je dużo, a tyje mało,
Imię i nazwisko : Lissa Hariri,
Rodzice: Abdul Hariri, Afrodyta,
Wiek: 15 lat,
Broń: sztylet od matki i laska,
Moc: ścieżka Neftydy,
Znaki szczególne: lubi gołębie,
Imię i nazwisko: Tom Morel,
Rodzice: Genenvieve Morel, Zeus,
Wiek: 16 lat,
Broń: łuk i strzały,
Moc: wiatr, błyskawice,
Znaki szczególne: kocha się w Lissie i przekłada to ponad wszystko,
 Kaya Scodelario Png by thisisdahliaImię i nazwisko: Thalia Grace
Rodzice:Zeus, Pani Grace,
Wiek: cięzko określić,
Rodzeństwo: Jason Grace,
Broń: łuk i strzały, Egida,
Moc: błyskawice ,
Znaki szczególne: Jest łowczynią przez wiele lat była sosną więc cięzko jest określić jej wiek, mimo iż jest córką Zeusa ma lęk wyskości,
Nick Jonas Long Curly HairstyleImię i nazwisko: Nico die Angelo,
Rodzice: Maria die Angelo, Hades,
Wiek: ciężko powiedzieć,
Rodzeństwo: nieżywa Bianca die Angelo,
Broń: miecz z stygijskiego żelaza,
Moc: panuje nad umarłymi,
Znaki szczególne: przez pół wieku był w kasynie lotos, jest zakochany w Percy'm
Imię i nazwisko: Lucyna( Lucy) Kwiatkowska,
Rodzice: nie znani,
Wiek:16 niedługo 17 lat,
Rodzeństwo: nikt nie wie,
Moc: skrzydła,
znaki szczególne: Podoba jej się Tom ma nadzieje, ze to on pomoże jej odkryć prawdę o jej rodzinie,

Rozdział VI Moja Rodzina - Brat - Matka+Brat + Matka= Eksplozja Kibli


      Rozdział VI
      Jechałam limuzyną, którą prowadził walnięty bóg karłów. Nie, nie podam wam namiarów na dilera, bo go nie mam. To prawda!
    • A więc jesteś kumplem Sadie tak? - spytała Lissa Besa.
    • Tak, jesteśmy psiapsiołami – oświadczył z dumą Bes – wyciągnęła mnie kiedyś z niezłego bagna.
    • O co chodziło? – spytałam zainteresowana.
    • A zwróciła mi cień – odpowiedział jakby zwracano mu cienie codziennie. Postanowiłam zapytać o coś innego: - A co robisz na co dzień? Masz jakąś rodzinę?
      Bes rozpromienił się: - Mam piękną żonę i trójkę dzieci. Bes Junior, Limuzyna i Sadie Junior. Najczęściej zajmuję się rodziną, ale lubię pomóc starym znajomym. Z resztą Sadie twierdziła, że to ważne. Jesteśmy na miejscu.

Właśnie zajechaliśmy na parking lotniska. Percy i Annabeth poszli załatwić nam bilety do Krakowa. Byliśmy głodni i zmęczeni więc poszliśmy do lotniskowej restauracji. Percy i Annabeth dołączyli do nas po chwili.

  • Wyruszamy za jakieś dwie godziny – oświadczyła Annabeth. Pokiwałam tylko głową, ponieważ usta miałam wypchane spaghetti. Bes opowiadał o przygodach, które przeżył z nie jaką Sadie, a Lissa słuchała. Co jakiś czas kiwała głową i mówiła: - „Tak to do niej pasuje” albo „ Cała Sadie.”
    W pewnej chwili karzeł zamarł w pół słowa.
  • Bes, co się stało? - spytałam, zdumiona, bo przyznaję, sama zaczęłam się przysłuchiwać tym opowieściom.
  • Muszę już ruszać. Spotkamy się w Polsce. - oznajmił Bes.
  • Nie możesz poczekać, aż do naszego odlotu? - spytała z nadzieją w głosie Lissa, która wyraźnie zaprzyjaźniła się z Besem.
    Karzeł uśmiechnął się dobrotliwie: - Niestety nie przyjaciółko Sadie. Nadchodzi teraz inna siła. Inna potęga. Gdy nadejdzie nie powinno mnie tu być. Pa.
    I zniknął. Wtedy ujrzałam tą kobietę. Znałam ją.
  • Witajcie dzieci. Mogę się dosiąść? - powiedziała podchodząc do naszego stolika.
  • Eee, no tak ae jasne – wydukałam jakbym też jak Percy miała glony zamiast mózgu. Kobieta usiadła na krześle, którego mogę przysiąc chwilę temu jeszcze tam nie było.
  • Ja cię chyba znam – powiedział Percy mrużąc oczy w skupieniu.
  • Bogowie mogą zmieniać swój wygląd bardzo łatwo i nie potrzebują do tego magi o nazwie sylikon albo botoks Perseuszu Jacksonie – oświadczyła poważnie kobieta. Chłopak spojrzał w jej oczy, w których płonął ogień. Ale taki ciepły rodzinny.
    Nagle powiedział: - Pani Hestia.
    Chyba zamieniał się pokłonić. Skończyło to się tym, że jego twarz wylądowała w spaghetti. Jego dziewczyna podała mu serwetkę. Doszłam do jednego wniosku w związku z relacjami damsko – męskimi. Przeciwieństwa się przyciągają. Jedno musi być głupie, a drugie mądre. To wyjaśnia czemu wiele par w ogóle istnieje.
  • A ty mnie pamiętasz Leno? - spytała kobieta. Skinęłam niepewnie głową. Pamiętałam. To było półtora roku temu. Biegliśmy z Tomem przez siebie. Byliśmy wykończeni, głodni i przerażeni po półrocznej ucieczce. Nie mieliśmy broni. Jedliśmy resztki z kubłów na śmieci. Czasem kradliśmy. Ścigały nas naprawdę niezadowolone harpie.
  • Lena nie zatrzymuj się – ryknął Tom.
  • Taa, bo właśnie teraz mam ochotę sobie odpocząć – odkrzyknęłam sarkastycznie. Zobaczyłam chińską knajpkę. Zza zaułka, gdzie zapewne były śmietniki i odpady z restauracji wyglądała kobieta. „ Szybko, tędy” odezwał się w moim umyśle głos. Wiedziałam, że to ona mówi do mnie. „ Użyj swojej mocy, nie bój się” usłyszałam jeszcze, a kobieta zniknęła. Chwyciłam Toma za ramię i wbiegłam w zaułek. Byliśmy w ślepej uliczce.
  • Lena, co robisz? Nie mamy tutaj szans – syknął mi wściekły do ucha.
  • Zaufaj mi – odszepnęłam.
  • Jak przez ciebie zginiemy – powiedział – to cię uduszę.
    Na śmietniku leżały dwa przedmioty. Srebrny sztylet z wygrawerowanym trójzębem i łuk z pełnym kołczanem.
  • Bierz łuk – powiedziałam. Wytrzeszczył na mnie oczy.
  • Nie umiem strzelać – powiedział.
  • No, to najwyższa pora nauczyć się tego, masz całe pięć minut – powiedziałam, a gdy chwilę potem rozległ się bardzo blisko skrzek dodałam – poprawka masz pięć sekund!!
    Sama chwyciłam sztylet. Była do niego doczepiona karteczka z napisem „Od Ojca dla Leny”. Zerwałam ją i obróciłam się w idealnym momencie, żeby stanąć twarzą w twarz z harpią. ADHD przydało się na coś, bo to dzięki niemu zrobiłam unik w ostatniej chwili. Ten sztylet był znacznie za krótki. Cholera. Szkoda, że to nie miecz... O matko!! Sztylet zmienił się w miecz! Harpia ponownie rzuciła się na mnie. Przecięłam ją w pół. Popatrzyłam na Toma. Zestrzeliwał z łatwością harpie z łuku. Skubaniec!! Jego strzały były elektryczne. Głos powiedział mi, że mam użyć swojej mocy? Co prawda nie umiałam razić prądem potworów, ale ..
  • Lód – krzyknęłam. Harpie zamieniły się w sople. Mój brat obrócił się na mnie z szeroko otworzonymi oczami. I wtedy zmieniło się nasze życie. Nauczyliśmy się walczyć z potworami. Już nie jedliśmy po śmietnikach. Tom nauczył się polować. Staliśmy się myśliwymi. Nie zwierzyną. A to wszystko dzięki tej kobiecie. Tej, która teraz siedziała obok mnie...
  • To wtedy byłaś ty – powiedziałam wskazując na sztylet. Kobieta kiwnęła głową.
  • Jestem twoją patronką. Opiekowałam się tobą i śledziłam twoje losy przez cały ten czas – oznajmiła łagodnie.
  • Przez jaki czas? - spytałam – o co ci chodzi?
  • Od czasu rozdzielenia rodziny – powiedziała spokojnie. Nie wiem czemu zerkała też na Percy'ego.
    Coś przewróciło mi się w żołądku. Tom pobladł.
  • Od czasu śmierci mojej matki – wyszeptałam.
    Hestia uśmiechnęła się łagodnie.
  • Ależ kochanie, twoja matka żyje – powiedziała.
  • Co? Nasza matka żyje? – krzyknął Tom. Hestia spojrzała na niego ze smutkiem.
  • Nie. Twoja matka nie żyje Tom. Wiesz o tym. Jesteś mądrym chłopcem – powiedziała do niego niczym psycholog próbujący małemu dziecku wyjaśnić coś ważnego. To było niemożliwe. Co ona mi próbuje powiedzieć?
    • Może lepiej pokażę ci Leno. Zrozumiesz swoją przeszłość. Wtedy lotnisko rozpłynęła się wokół mnie. Znajdowałam się gdzie indziej. W jakimś małym, skromnym, ale jednocześnie czystym i ładnym pokoju. Zapach, który się po nim roznosił skojarzył mi się z czymś. Z czymś przyjemnym, odległym i znajomym. Zakręciło mi się lekko głowie. To było to samo uczucie, gdy ujrzałam Percy'ego. Jakbym go znała, ale nie wiedziała skąd. Może nie jego samego, ale na pewno te morskie oczy i słoneczny, sarkastyczny uśmiech. W pokoju tyłem do nas siedziała jakaś kobieta. Spojrzałam na moich przyjaciół. Krzyknęłam. Wyglądali jak jakieś duchy. Uważnie przyglądali się pokojowi. Kobieta nawet się nie obejrzała.
    • Mamusi – rozległ się dziecięcy głos i do pokoju wpadł chłopiec. Miał trzy góra cztery lata. Rozpoznałam go. To był z pewnością mały Percy Jackson. Kobieta wstała i obróciła się do chłopca z szerokim uśmiechem. Była piękna. Na jej twarzy nie było nic sztucznego. W jej wyrazie też nie. Oczy miała ciemno – niebieskie. Identyczne jak moje. Ciemno brązowe włosy opadały lekkimi falami wokół jej twarzy. Miała ładną opaleniznę, a na nosie kilka piegów od słońca. Mogła mieć z dwadzieścia pięć lat. Była chyba w siódmym może ósmym miesiącu ciąży.
    • Mama, co ona tu robi? – powiedział Percy ten, który nie robił już do nocnika – Ale ja przecież nie mam rodzeństwa.
      Powiedział patrząc na ogromny brzuch kobiety.
    • Tata przyszedł – powiedziała radośnie miniaturka Percy'ego.
      Do pokoju wszedł mężczyzna. Był bardzo podobny do Percy'ego. To znaczy był o wiele starszy i bardziej przypakowany, ale tak mógłby wyglądać Percy za dwadzieścia lat. On też wzbudził we mnie wspomnienia. Posejdon. Ojciec.
    • Sally moja droga – powiedział z uśmiechem do kobiety całując ja w policzek.
    • Kochanie pójdziesz się pobawić? Zaraz do ciebie z Tatusiem dołączymy – powiedziała łagodnie kobieta do mini–Percy'ego. Gdy chłopiec opuścił pokój bałam się, że za chwilę nastąpi scena od osiemnastu wzwyż, ale Posejdon z mamą Percy'ego wymienili tylko zaniepokojone spojrzenia.
    • Kiedy się urodzi będziesz musiała się z nią udać do delfickiej wyroczni – powiedział Posejdon do pani Jackson patrząc na jej brzuch.
    • Nie możemy z tym poczekać? Aż podrośnie? Do dwunastych urodzin? - wyszeptała panicznie mama Percy'ego.
    • Nie, tuż po urodzeniu – oświadczył tonem nie znoszącym sprzeciwu Posejdon. W jego oczach był smutek. Kobieta westchnęła ciężko i przytuliła się do mężczyzny, a jej ciałem przeszedł nie kontrolowany dreszcz. Sceneria zmieniła się. Byliśmy w pomieszczeniu szpitalnym. W łóżku pod oknem siedziała matka Percy'ego podparta na poduszkach. Na rękach trzymała noworodka. Patrzyła na niego z tym samym uśmiechem, z którym wyglądała jak anioł i spoglądała na swojego synka. Nie było wątpliwości, że to było jej dziecko. Do pomieszczenia weszli czteroletni Percy i Posejdon. Podeszli do łóżka Sally Jackson.
    • Patrz kochanie to twoja siostrzyczka – powiedziała Sally na widok syna.
    • A mnie już nie będziesz kochać, gdy masz ją? – spytał mały Percy z urażoną minę.
    • Mój kochany mały głuptasku, oczywiście, że będę cię nadal kochała. A teraz skoro mam was dwoje to będę cię kochała dwa razy mocniej niż wcześniej – powiedziała Sally Jackson patrząc na synka z lekkim rozbawieniem na twarzy, ale wielką miłością w oczach.
    • A to więcej czy mniej? - spytał czterolatek z bardzo skupioną i poważną miną.
    • Ach, mój mały matematyk – roześmiała się serdecznie Sally – oczywiście, że więcej.
    • To zgoda – powiedział chłopiec patrząc z uśmiechem na niemowlę – jak się nazywa? Chyba nie będziemy o niej mówić siostrzyczka, prawda? To by było głupie.
      Sally spojrzała na syna ze zdumieniem: - Nie, nie będziemy tak o niej i do niej mówić. Ma imię. Bardzo ładne. Ale Percy skąd znasz słowo głupi? To bardzo nie ładnie tak mówić nie używaj tego słowa, proszę.
    • Dobrze mamuś – powiedział Percy zawstydzony tym niezwykle wulgarnym słowem spuszczając wzrok i cały się czerwieniąc. Ale po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz zaciekawienia – A jak się nazywa? - Helena. Helena Jackson. Imię ma od najpiękniejszej kobiety na ziemi. Córki Zeusa. Heleny Trojańskiej – powiedziała Sally z uśmiechem pełnym szczęścia i dumy. Rodzina przytuliła się do siebie szczęśliwa. Posejdon pochylił się i szepnął do Sally z smutną miną: - Bogowie nie mogą mieć kontaktu ze swoimi śmiertelnymi dziećmi. Będę was musiał opuścić dzisiaj. I już się nie spotkamy. Nigdy. Przykro mi. Opiekuj się nimi, dobrze?
    • Dobrze – odszepnęła Sally, a przez jej twarz przemknął ślad smutku. Posejdon rozpłynął się, a został po nim tylko zapach morza. Scena znowu się zmieniła. Wytrzeszczyłam oczy. To był obóz herosów. Ku wielkiemu domowi zmierzał mały Percy i jego matka, która pchała wózek. Od czasu szpitala minęło najwyżej kilka tygodni. Na spotkanie wyszedł im Chejron.
    • Pani Jackson – powiedział centaur – Jak mniemam to nasi mali herosi? - tu zerknął na Percy'ego i wózek.
    • Muszę porozmawiać z delficką wyrocznią – powiedziała Sally próbując uśmiechnąć się dzielnie.
    • Którego z nich przyszłość chcesz poznać? - spytał Chejron.
    • Córki – powiedziała kobieta, a na jej twarzy pojawił się strach i niepokój. Centaur kiwnął tylko głową.
    • Hiacynt – krzyknął Chejron do beztrosko biegającego satyra z grupką obozowiczów. Zawołany przykłusował do centaura.
    • Słucham Chejronie – powiedział satyr.
    • Zajmij się tym młodzieńcem przez chwilę – oznajmił centaur wskazując palcem na Percy'ego.
    • Oczywiście – odpowiedział Hiacynt, a po chwili przykucnął i uśmiechnął się do chłopczyka, który kurczowo trzymał się ręki matki na widok kozłonoga.
    • Hej mały – powiedział satyr do Percy'ego – pobawisz się ze mną w berka?
    • Mamusiu mogę? - zapytał niepewnie Percy.
    • Oczywiście, że tak kochanie. Ja zaraz do ciebie dołączę, tylko mam sprawę do załatwienia. Baw się dobrze – uśmiechała się do chłopca starając nie okazać jak bardzo boi się wizyty u wyroczni. Percy odbiegł z satyrem. Chejron wprowadził Sally z dzieckiem do dużego domu. Wózek zostawili przed budynkiem. Poszybowałam za nimi do środka.
    • Tędy – powiedział Chejron wskazując na schody. Mama Percy'ego ruszyła po nich, a kolana trzęsły się jej lekko. Sunęłam za nią. Kobieta otworzyła drzwi i znaleźliśmy się na zakurzonym strychu, który wyglądał jak jakiś antykwariat. Ekspedientka była żywą reklamą. To był hipisowski szkielet kobiety. Z jej ust i oczu wypłynęła zielonkawa mgła. Czyżby pra pra prababka Rachel? - Podejdź poszukujący i pytaj – powiedział szkielet.
      Sally przełknęła ślinę i zapytała – Jaka będzie przyszłość mojej córki?
      Mgła zmieniła się w obraz młodego chłopaka o jasnej cerze i ciemnych poplątanych włosach zupełnie tak jakby dopiero co wstał z łóżka. Jego oczy były koloru czekolady. Otworzył usta i powiedział odległym głosem z zaświatów:
      Dziecię Posejdona, gdy herosa pozna
      i miłością obdarzy,
      W podziemiu się pogrąży, nie ma na to rady,
      Słońca dziennego nie ujrzy już,
      Taki jej los, ciężki los”
      Zielona mgła rozwiała się. Scena zmieniła się. Znów znajdowaliśmy się w salonie Jacksonów. Znajdowała się tu pani Jackson, Hestia, jakaś piękna kobieta, której nie znam i Posejdon. Sally była wyraźnie załamana.
    • Muszę tak zrobić? To na pewno jedyny sposób by ją ocalić? - mama Percy'ego cała dygotała.
    • Tak – powiedziała spokojnie Hestia – Bracie twoja kwestia.
      Posejdon odchrząknął i uroczyście oświadczył: - Ja Posejdon bóg mórz powierzam tobie Hestio, pani ogniska domowego opiekę nad moją córką Heleną Jackson. Bądź jej patronką. Bądź jej opiekunką.
      Hestia ukłoniła się lekko: - Ja Hestia pani ogniska domowego zgadzam się być patronką córki Posejdona boga mórz, Heleny Jackson. Będę jej patronką. I będę jej opiekunką.
    • A co się stanie z Percy'm – zapytała przerażona Sally.
    • Po to jest z nami Hekate. Nałoży na jego wspomnienia związane z siostrą niezwykle silną mgłę – powiedziała Hestia.
    • Kiedy ma się to odbyć? – spytała drżącym głosem Sally.
    • Jutro – powiedział Posejdon. Bogowie rozpłynęli się w powietrzu. Sally Jackson najwyraźniej nie wytrzymała już więcej. Wybuchnęła głośnym szlochem.
      Scena znów się zmieniła. Było tu dużo zieleni. Płynęła szybka rzeka. Sally Jackson uklękła przy rzece. W ręku miała koszyk. Zupełnie jak na piknik. Okienko koszyka było uchylone. Krzyknęłam. W środku była mała Helenka.
    • To żebyś wiedziała kim jesteś. Mam nadzieję, że kiedyś cię jeszcze ujrzę – powiedziała zapłakana kobieta zakładając córeczce na szyję naszyjnik. Zawieszka była w kształcie srebrnego trójzębu. Wygrawerowane było na nich jedno słowo. Imię. Helena.

    • Bądź szczęśliwa córeczko – wyszeptała Sally i pchnęła koszyk na wodę. Popłynął z prądem. Miałam ochotę czymś rąbnąć mamę Percy'ego. Jak mogła opuścić to bezbronne maleństwo. Spojrzałam na dużego Percy'ego. W jego oczach były łzy.
      Zdołał tylko wyszeptać: - Ja mam siostrę..
      Scena rozmyła się. I znowu wydałam z siebie okrzyk. To były tyły domu paryskiego. Koszyk płynął lekko się kołysząc przez Sekwanę. Do koszyka podbiegła kobieta. Omal nie padłam tam na zawał. To była moja mama. Była dużo młodsza od tej, którą zapamiętałam. W czekoladowych lokach nie było siwych pasemek, ale jej oczy były równie karmelowe jak wtedy w tamta straszną noc..
      Po moich policzkach pociekły łzy. To było zbyt bolesne. W ciągu tych dwóch lat pogodziłam się z jej śmiercią. Zobaczenie jej teraz żywej było okropne. Zwłaszcza, że zdążyłam się już skapnąć, że to sceny z przeszłości. Pochyliła się nad koszykiem.
    • Maleństwo co tu robisz? – powiedziała łagodnie biorąc dziecko w ramiona – zaraz co tu masz?
      Delikatnie wzięła do ręki naszyjnik. Uniosła go do słońca. Był poniszczony i ułamany w jednym miejscu. Napis nie wyglądał już jak Helena tylko Lena. Znałam ten naszyjnik. Mój świat w tym momencie obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie Lena Morel. Tylko Helena Jackson. Nie Genevieve Morel. Tylko Sally Jackson. Nie Tom Morel. Tylko Percy Jackson. Znów byliśmy na lotnisku.
    • Poznałaś prawdę? - spytała Hestia.
      Skinęłam z trudem głową i sięgnęłam pod koszulkę. Wyjęłam naszyjnik. Ostatni dar Sally Jackson. Wszyscy wytrzeszczyli oczy. Hestia wyjęła drugi ten mały odłamek. Wzięłam go trzęsącą się ręką. Przyłożyłam do siebie oba kawałki. Tworzyła się z nich zawieszka w kształcie trójzębu z napisem HELENA.
    • Siostro – wyszeptał Percy niepewnie rozkładając ręce jakby chciał mnie przytulić.
    • Muszę do łazienki – wymamrotałam. Pobiegłam przed siebie. Teraz pozwoliłam sobie na łzy. Cholerne bycie córeczką Posejdona!! Pewnie nie mogłam liczyć na utopienie się we własnych łzach, a o odwodnieniu to w ogóle nie ma co marzyć. Teraz pragnęłam tylko śmierci. Miałam dość. Głupia przepowiednia. W niecałą godzinę straciłam brata i matkę, którą tyle opłakiwałam. Zyskałam brata, którego znam dopiero dzień i matkę, która porzuciła mnie z powodu głupiej przepowiedni. Wpadłam do łazienki. Przez chwilę podpierałam się o umywalkę zaciskając mocno knykcie. Przez moje ciało przeszły niekontrolowane dreszcze. To wszystko przeszło w nagłą wściekłość. Krzyknęłam. Kible zareagowały na moje odczucia. Wybuchły rozpryskując swą zawartość po całej łazience.
    • .......................................................................................................................................
    • Dzięki za uwagę. Niedługo zmienię szablon bloga więc proszę się nie zdziwić jeśli będzie wyglądał trochę inaczej. Oczywiście nie zmieni to treści. Kolejny post będzie z bohaterami. Widziałam takie coś w wielu blogach i sorka jak ktoś uzna to za wredne małpowanie. Macie pełne prawo  do tego. Błagam o komentarze, bo mam wtedy pewność ile osób czyta bloga. Powtarzam można dać ANONIMA i nie trzeba się męczyć z DURNĄ WERYFIKACJĄ OBRAZKOWĄ. Liczę na komentarze, dzięki za te, które już mam.